Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą felieton. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą felieton. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 listopada 2020

FELIETON: Takie tam o przyszłości motoryzacji


Witam. Zacznę niekonwencjonalnie, bo od deprecjonowania własnego tytułu. Jeśli ktoś, gdziekolwiek mówi Wam coś o przewidywaniu czegokolwiek w przyszłości to wiadomo, że... pier konfabuluje. Przewidywanie tego, co będzie za dalej niż kilka lat jest prawie zawsze obarczone dużym błędem, co dobitnie pokazała choćby obecna pandemia. Dlaczego napisałem "prawie"? Przewiadywania, że w wyniku własnych działań ludzkość będzie mieć przewalone na "własnej" planecie uważam za akurat bardzo trafne dla każdego, kto posiada choćby trochę zdolności analitycznych, ale nie o tym miało być, a o motoryzacji. Choć akurat to, o czym chcę napisać, dosyć mocno pokrywa się z tematem zanieczyszczenia środowiska.

Mimo mojego wstępu chciałbym dziś trochę pogadać o przyszłości motoryzacji. Ponownie niekonwencjonalnie już na początku wyłożę puentę, bo... nie chce mi się pisać żadnego wprowadzenia. Moim zdaniem elektryki nie są przyszłością motoryzacji, choć... częściowo są. Brzmi głupio, ale nie do końca. Samochody na wodorowe ogniwa paliwowe to samochody, do których tankujemy wodór i w wyniku bla bla bla powstaje energia elektryczna napędzająca nasz pojazd. Dlaczego uważam, że tak będzie? Trzeba bacznie obserwować co robią koncerny, które trafnie przewidywały przyszłość już lata temu. Chodzi mi rzecz jasna o wiodące w branży motoryzacyjnej koncerny typu Toyoty i w nieco mniejszym stopniu również Hondy. Oba na lata przed innymi zaczęły współczesną rewolucję hybrydową (bo przecież z hybrydami kombinowano już znacznie wcześniej) trafnie przewidując, co będzie się dziać na globalnym rynku za dekadę i więcej. Zauważcie, że oba te koncerny obecnie nie idą w klasyczne elektryki z wielkimi i ciężkimi bateriami na pokładzie i doskonale ich rozumiem. Masowa produkcja samochodów w przypadku których potrzebne są gigantyczne zasoby REE (metali ziem rzadkich), na których to rękę trzymają przecież gównie towarzysze kitajce spod znaku 5 złotych gwiazd, delikatnie rzecz ujmując, nie jest zbyt rozsądne. Ja bym wolał oprzeć produkcję o zasoby, które jestem w stanie w jakimś stopniu kontrolować, a nie wisieć na pasku Chin.

Ładnie im wyszła ta nowa Mirai


Także chcąc znać przyszłość motoryzacji po prostu obserwujcie co robią wiodące koncerny motoryzacyjne - w tym wypadku japońskie. Bo na Europę to już od dawna nie ma co patrzeć - jedyne co im dobrze wychodziło w ostatnim czasie to fałszowanie wyników..., a nie czekaj. Nawet to im przecież nie wyszło :D

No dobra, czekam na Wasze opinie w tej sprawie. Te, z którymi się nie zgadzam rzecz jasna kasuje.

Nie no żartuję.


piątek, 7 czerwca 2019

FELIETON: Dlaczego nie lubię nowej Toyoty "Supry"




Ostatnio wdałem się w bardzo ożywioną dyskusję z jednym z prowadzących TG na jego Instagramie. Dyskusja dotyczyła Toyoty Supry. Rory najwyraźniej jest oczarowany nowym produktem Toyoty, ja natomiast jestem bardzo rozczarowany tym co Toyota po tylu latach wysr wystawiła na światło dzienne. Mam wrażenie, że dużo osób jest zaślepionych znaczkiem Supry i to przesłania im racjonalną ocenę tego produktu - bo chyba tylko na takie miano zasługuje ów twór. To mój pierwszy zarzut – to auto jest wg. mnie w 100% produktem, a nie samochodem. Dodam od razu, że mam rzecz jasna świadomość, że produkcja aut od zawsze była biznesem, a nie hobby. Niemniej w tym wypadku widać jak na dłoni, ze nie włożono w to serca, nie postarano się o pokazanie godnego następcy Supry Mk IV. Stwierdzili, że pójdą po najniższej możliwej linii oporu, czyli w kooperacji z BMW zaproponują światu "podróbkę" Supry za całkiem słoną cenę. A mówimy tu przecież o Toyocie – drugim chyba obecnie koncernie motoryzacyjnym świata! Koncernie, który miał zapewne środki na skonstruowanie takiego auta. Wiadomo, że w obecnych czasach taki projekt byłby niedochodowy, ale pełniłby rolę świetnego halo cara w ofercie Toyoty. Konkurencyjna Honda nie zrobiła takiej kiły i sama zaprojektowała i wyprodukowała nowego NSX-a, auto które spokojnie można postawić obok jej wielkiego poprzednika. Nie oglądali się na koszty. Toyota natomiast wolała zwodzić klientów przez 10 lat i na koniec z tego wielkiego i nadmuchanego balonu wyszło to co widzimy poniżej...




Taaaaaaak, nieubłaganie dochodzimy tu do wyglądu tego czegoś. Generalnie wyszedł im ciężki i pokraczny klocek w automacie o urodzie ponacinanej tu i ówdzie parówki. Najgorszy jest tył - w ogóle nie pasuje do reszty samochodu. Nie podobają mi się proporcje - auto ma mniejszy rozstaw osi niż młodszy brat z palety - czyli GT86. Teoretycznie może to gwarantować fajne właściwości jezdne - w praktyce widzę tu raczej kolejną redukcję kosztów. Stylistyczny zabieg zmniejszenia kabiny w stosunku do reszty nadwozia jest spoko, ale tylko kiedy mamy dosyć duże nadwozie, czyli kiedy mówiąc obrazowo jest miejsce na takie zabawy formą. A tu małe nadwozie ze zwężającą się kabinką podkreśla tylko pokraczność stylistyki całego auta.

W gorącej dyskusji padały jeszcze takie argumenty, że badge engineering  to nic nowego i gdyby nie to, to Supra prawdopodobnie nigdy by nie powstała. Naprawdę kupując japońską legendą od japońskiego producenta chcecie dostać w gruncie rzeczy niemieckie auto wyprodukowane w Austrii? To ja bym poszedł już do Porsche i za mniej więcej takie same pieniądze (nie wiemy jeszcze ile Supra będzie kosztować w PL, ale przewiduję, że będzie to co najmniej 250.000 zł) dostał to niemieckie auto - chodzi mi o Caymana - który wg. mnie jest po prostu lepszym autem niż Supra, a do tego - co bardzo istotne - jest dostępny w manualu, a nie jak Supra wyłącznie w automacie. W USA podstawowy Cayman kosztuje około 55.000 $, a zatem jest tylko 5.000 $ droższy od Supry.

Ostatnio świetne argumenty przeciwko Suprze wytoczył Jason Fenske, czyli prowadzący z Engineering Explained. Przyznał on w jednym ze swoich ostatnich filmów, że Supra owszem jest bardzo szybka, ale Toyota GT86 za istotnie mniejsze pieniądze oferuje znacznie więcej radości z jazdy. I to jest dla mnie gwóźdź do trumny tej nowej Supry. Jeśli tańszy model z gamy producenta jest lepszy od tego droższego to o czym tu w ogóle rozmawiać? Po co kupować droższy model? Dla samego znaczka "Supra"? Wychodzi więc na to, że najlepsze Toyoty produkuje nie BMW, a Subaru :)

Swoją drogą to najlepsze podsumowanie dodał ktoś w komentarzach pod tym filmem i tym zakończę:


"Lighter cars are nearly always more fun (even with less power) than a heavier car. Extra power is a poor compensation for extra weight."



środa, 6 lutego 2019

FELIETON: Górskie obserwacje i dywagacje




Witajcie. Korzystając z tego, że jestem teraz na L4 chciałem napisać kilka słów, bo w końcu mam na to trochę czasu. Może brzmi to trochę absurdalnie ale jestem chory, bo postanowiłem sobie zrobić przerwę od remontu i pracy... Nie wiem czy znacie z doświadczenia ten mechanizm, ale często jest tak, że kiedy opada napięcie związane z obowiązkami organizm dotychczas odporny na infekcje stwierdza - no dobra, teraz już można i nagle staje się zupełnie otwarty na wirusy. No i tak też było u mnie. Kilkudniowy urlop w Szklarskiej Porębie był tak naprawdę bardziej udręką niż urlopem i prawie cały czas siedziałem w łóżku.


No dobra tyle słowem wstępu - czas na obiecane obserwacje i dywagacje. Takie motoryzacyjne i poza motoryzacyjne. Zacznę od tej ostatniej - chodzi o ... smród. Przyjęło się, że w góry jedziemy pooddychać czystym powietrzem i w pewnym stopniu pewnie wciąż tak jest, ale jeśli chodzi o miejscowości górskie to są one tak przepełnione i w związku z tym tak zaczadzone piecami na węgiel i drewno, że czasami po prostu idzie się xxxxxxxx. Obserwacja numer dwa - główne uliczki są kompletnie zaczadzone dieslami. Co najciekawsze nie są to jakieś stare klekoty z W123, czy W124, ale w przeważającej części jakieś nowe Audi, BMW, Citroeny itd. Nie wiem czy ma to związek z niską temperaturą, (albo raczej z ciśnieniem) ale efekt jest taki, jakby te spaliny unosiły się akurat na wysokości naszych nosów, zamiast uciekać do góry. Nawet szacowna małżonka stwierdziła w pewnym momencie - Kuba, co tak śmierdzi? Nawet rozregulowana instalacja LPG nie śmierdzi tak mocno jak te wasze nowe klekoty. Zresztą dokładnie taką samą obserwację miał ostatnio mój kumpel, który niedawno wrócił z wypadu do Włoch na narty. Dobrze, że dni nowych diesli są już policzone.




Dostało się dieslom - teraz czas na RWD. Przyjęło się z jakiegoś względu uznawać RWD za tak zwany "męski typ" napędu. Pomijam absurd przydawania cech męskich, czy żeńskich różnym rozwiązaniom konstrukcyjnym - przejdę od razu do meritum. Podczas zaledwie jednej przechadzki po okolicy kilka razy byłem świadkiem pewnej ogólnej sytuacji, którą opiszę jednym, konkretnym obrazkiem. Przykładowy Daniel zanabywszy nowe BMW 730d zapewne stwierdził, że nie bierze opcjonalnego napędu na 4 koła, bo to za drogie i do tego trochę pedalskie. Zamiast tego pobiera napęd na tył i liczy na szpan przed żoną i znajomymi (którzy tak naprawdę mają na to głęboko wyj.....). Spoko. Tyle tylko, że przy zaledwie troszeczkę większych opadach śniegu to jego auto nie jest w stanie podjechać pod najmniejsze wzniesie pomimo zapewne nowych zimówek. Efekt - robi się gigantyczny korek, bo typ miota tym tyłem jak jakaś nieporadna pipa i jeszcze kręci wysoko tego swojego klekota objawiając wszystkim wokół, że ma pod maską silnik z wąsem. BEZ SENSU. W tym czasie jakiś wkurzony czekaniem Janusz zdezelowaną Astrą F w kombiaku za 1000 zł wyprzedza gościa w BMW i ciśnie żwawo pod górkę patrząc na czerwonego ze wstydu miastowego i jego rodzinę z nieukrywanym politowaniem. Tak było.




niedziela, 9 września 2018

FELIETON: Warszawa M20 GT. Znowu? Poważnie?!


Tak wiem – nie zaczyna się zdania od "a więc", ale tak właśnie zrobię. A więc wyobraźcie sobie taki oto "prodżekt". Bierzecie aktualnego Mustanga GT, doklejacie mu mega obrzydliwy przód, który przywodzi na myśl tylko głowę komara, na tył wrzucacie tylne klosze z Mercedesa-AMG GT, dorzucacie tam trochę plasteliny, no i najlepsze na koniec – nazywacie to Warszawą M20 GT. WARSZAWĄ M20 GT. Jeszcze raz – WARSZAWĄ M20 GT Cizas naprawdę? Kto u licha mógł w ogóle wpaść na tak absurdalny pomysł? U kogo w głowie zaszedł proces myślowy zakończony wnioskiem – tak, na pewno będzie zbyt na tego brzydszego i zapewne droższego Mustanga tylko dlatego, że ktoś coś tam pogmerał z przodem i tyłem i nazwał to Warszawą. Na bank ludzie to kupią. 

KHM Motor Poland

Poważnie? Naprawdę w to wierzycie? Naprawdę - aż nie wiem od czego zacząć. Zacznę więc od historii - w pewnym sensie zgodzę się z głosami, że tym razem twórcy reinkarnacji polskiej motoryzacji poszli po rozum do głowy i zamiast tworzyć całkiem nowe auto zrobili tylko lifting czegoś istniejącego. To istotna lekcja po wielu nieudanych projektach np. znanej wrocławskiej styropianowej Warszawie autorstwa mojego znajomego z Polibudy. Tyle, że nie wyciągnięto tu najważniejszej lekcji. Nazwy typu „nowa Warszawa” , czy „nowa Syrena” są oczywiście nośne medialnie, czego wszyscy byliśmy świadkami w przeciągu kilku ostatnich lat, ale zupełnie nie są nośne w najistotniejszym aspekcie – w wynikach sprzedaży. Nie wiem czy twórcy tych wszystkich reinkarnacji zadali sobie trud przemyślenia takiej kwestii – z czym kojarzy się w motoryzacji hasło Warszawa, Syrena, czy Polonez. Pominę może moje skojarzenia z kiepską jakością i powiem tylko, że te nazwy na pewno nie kojarzą się z autem na które chciałbym wydać kilkaset tysięcy złotych. Sentyment do aut sprzed lat jest u nas mocno przeceniany – to, że wujek Stasiek uśmiechnie się pod wąsem na myśl o Polonezie zupełnie nie oznacza, ze poleci z kasą w zębach po jakiś nowy twór, który ma nawiązywać do starego auta. Największa grupa admiratorów tego typu projektów to gimbaza w koszulkach z orłem na piersi, ale i u jest pewny problem - oni zwyczajnie nie mają kasy. A nawet jeśli już dysponowaliby takową to ich deklarowany patriotyzm szybko przegrałby z kilkuletnim M3 od niemieckiego najeźdźcy. Także ta grupa odbiorców jest czysto teoretyczna i trochę mało rozsądnym posunięciem jest na nią liczyć. Idąc jeszcze tropem samego Mustanga – za nim stoi faktyczna legenda, skojarzenia z Mustangiem są tylko i wyłącznie pozytywne. Jest jeszcze jeden problem - przykłady udanych reinkarnacji prawie zawsze wiążą się z dużym producentem samochodów, który na jakimś etapie stwierdza, że zrobi sobie jakiś model nawiązujący do starego jak np. Fiat 500. Są co prawda małe manufaktury, jak np. Singer – ale tam wzięto na warsztat auto kultowe, rozpoznawalne i pożądane w każdym kraju (Porsche 911) i jeszcze je ulepszyli technicznie, a co najistotniejsze - wizualnie. Warszawa M20 Coupe to propozycja nie przywodząca na myśl żadnej legendy motoryzacji, a do tego po prostu szpetna - komu może podobać się ten przód podziurkowany jak u TVR Tuscana? To był zabieg stylistyczny dobry na przełomie wieków (czyli prawie dwie dekady temu) ale nie teraz! Dobry design powinien charakteryzować się świeżością, a nie dosyć czytelnym dla każdego szanującego się petrolheada smrodem wskazującym na ostre przeterminowanie.

KHM Motor Poland


Jak ostatnio ktoś słusznie napisał u mnie w komentarzach na FB - czekamy już tylko na reinkarnację Tarpana jako luksusowy SUV, konkurencję Mercedesa klasy G.



piątek, 20 lipca 2018

FELIETON: Testy samochodów



Witam. Dziś kilka słów o testach nowych samochodów. Chodzi mi zarówno o te papierowe, internetowe, czy też te o charakterze czysto youtubowym. Jaram się wszystkim co ma 4 koła, nie tylko starociami, więc cały czas czytam i śledzę, co tam w trawie piszczy. No i nie wiem jak wy, ale ja generalnie jestem zmęczony i rozczarowany tym co widzę, lub co czytam. Nie znam żadnej polskojęzycznej gazety (i włączam w to nawet te największe typu Top Gear), nie znam prawie żadnego kanału na YT, który mówiłby o samochodach w sposób, który uznałbym za interesujący. Rozumiem, że ktoś czytający czy oglądający takie testy od kilku miesięcy może nie mieć przesytu, ale ja już mam i to od bardzo dawna. Wciąż próbuję, ale nie pamiętam niczego, co naprawdę by mi pasowało. Od razu zaznaczam, że myślę o testach nowych samochodów, a więc z góry odpadają np. materiały o charakterze testowym z Classic Auto, które bardzo cenię (choć ta wpadka z projektem W140 jakoby kosztującym Mercedesa 1 bilon euro była naprawdę straszna...). Większość testów nowych aut to totalne nudy złożone z pewnych standardowych klocków - niestety zawsze tych samych. Pali tyle i tyle, prowadzi się tak i tak, ma miękkie plastiki tutaj, tam ma twarde, ma ileś tam koni, dobrze podaje i... w zasadzie to tyle. Jeszcze kilka zdań co poprawili w stosunku do poprzedniej generacji. To coś jak testy smartfonów - każdy z tych testów jest w gruncie rzeczy taki sam (w przypadku telefonów jest jednak jeszcze gorzej niż w motoryzacji - tam różnice pomiędzy markami są praktycznie żadne). Naprawdę ręce opadają. W moje opinii prawie nikt w polskiej prasie i na polskojęzycznym YT nie mówi o nowych samochodach na tyle spoko, by było to warte długofalowego śledzenia zarówno poprzez zakup jakiejś tam gazety, czy śledzenie profilu na YT, czy danej strony w necie.


Mam nawet winnego zaistniałej sytuacji.


Powiem szczerze - zdecydowana większość testerów aut na YT jest niestety w pewnym stopniu zależna od produktu, który testują. Przykład. Macie kanał XYZ na YT i pożyczacie od miejscowego dealera np. jakiegoś Fiata. Zakładam czysto hipotetycznie, że ten np. Fiat będzie kiepskim autem (choć tak naprawdę zapewne będzie raczej bardzo nudnym autem, a zatem ani złym, ani dobrym, po prostu obiektem, o którym ciężko powiedzieć coś ciekawego). Ale ok - zakładamy na potrzeby tego przykładu, że jest kiepski. No i co - zrobicie/napiszecie test w którym obsmarujecie to auto z gory na dół? Nie, bo dealer prawdopodobnie prędzej czy później dotrze do tego materiału i będzie Wam grozić w najlepszym wypadku ban na jego samochody. To się dzieje nawet w przypadku naprawdę grubych ryb polskiego dziennikarstwa motoryzacyjnego - pamiętam, że kiedyś Jacek Balkan miał bana na testy aut od pewnego producenta, bo coś tam kiedyś w tych autach skrytykował i dealer tej marki w następstwie nie chciał mu udostępniać nowych aut do testów przez całkiem istotny czas. Do tego dochodzą jeszcze przecież sponsorowane wycieczki na prezentacje aut, które zazwyczaj odbywają się w ciepłych krajach. Głupio byłoby podpaść realnym testem danego auta i potem wypaść z listy dziennikarzy, którzy jeżdżą sobie na takie darmowe wyjazdy nie? Lepiej na spokojnie przyklepać bez wysiłku to, co jest w materiałach prasowych dostarczonych i zredagowanych przez producenta i liczyć na kolejne wycieczki do Hiszpanii, czy tam Portugalii. Pomijam przypadki podawania dziennikarzy do sądu za testy samochodów, bo to raczej incydentalne przypadki, które w ostatecznym rozrachunku nie służą dobremu imieniu marki.



Wiele łepków startuje teraz na YT z testami nowych samochodów i przyznam szczerze - nie są one najwyższych lotów. Zasypiam słysząc znane mi frazy i fakty z internetu, które znam na pamięć. Mam wrażenie, że Ci młodzi tak zasłuchali się w tych, którzy już w tym siedzą, że mimowolnie powielają to, co  - jak dla mnie - jest najgorsze.



Ale - na szczęście jest to "ale". Jest jeden kanał na YT, który oferuje znakomite i  merytorycznie testy, trochę humoru, a na dodatek posiada dla mnie kluczową cechę - są to testy niezależne od producentów samochodów. Doug DeMuro ze Stanów - to o nim mowa. Bardzo cenię u niego to, że nie zawsze pożycza nowe samochody od dealerów, często bierze je z wypożyczalni, lub po prostu od osób prywatnych. Wielkim atutem amerykańskiego rynku samochodów jest jego pojemność i zróżnicowanie - w kilka chwil po premierze ktoś "zza rogu" jest w stanie udostępnić Ci dany model - i to nawet bardzo rzadki/bardzo drogi. Jako jeden z nielicznych może więc mówić o tych samochodach prawdę bez oglądania się na ewentualne konsekwencje. Do tego testował już naprawdę dużą liczbę rzadkich i ekskluzywnych fur (ale i te tańsze również) i ma spore doświadczenie. Pamiętam, że początkowo nie mogłem się do niego przekonać, ale teraz oglądam głównie jego materiały. Ostatnio widziałem testy Maserati Quattroporte i Ghibli - większość testerów chrzaniła by klasyczne frazesy o znakomitym wyglądzie, włoskiej stylistyce i znakomitym wygarze silnika, bla bla bla, ale Doug nie miał żadnych sentymentów (bazując na widzianych przeze minie odcinkach raczej lubi włoskie auta). Rozjechał straszliwie oba te auta i wytknął im sporo wad na tyle istotnych, że stwierdziłem - wow, ale kaszanę Włosi odwalili. Lubię jego podejście w wyszukiwaniu jakiś dziwactw w testowanych autach, bo w gruncie rzeczy to jest chyba najciekawsze w nowo poznawanych samochodach. DougScore wydaje się być bardzo sensownie skrojony. Wada jest tylko taka, że raczej nie testuje zwykłych samochodów, a te z wyższej półki cenowej - zarówno nowe, jak i stare. Niemniej jeśli chcecie czuć, że poznaliście auto dzięki jakiemuś testowi to polecam Douga. Ja prawie zawsze mam wrażenie jakbym wręcz przejechał się autem, które omawiał.


Ale Polacy nie gęsi.... Na polskim podwórku jest ktoś, kogo bardzo szanuję - chodzi mi tu o Blogo - jego testy aut na YT ogląda się naprawdę dobrze i polecam je wszystkim. Blogo jest bardzo medialny - kamera go lubi, nie jest nadęty - a wyluzowany, rzadko operuje nudnymi kalkami myślowymi - a jeśli już, to robi sobie z nich jaja, no i jego kryteria ocen samochodów są mi naprawę bliskie. "Szczepionka" ponad wszystko!











poniedziałek, 21 maja 2018

FELIETON: Dlaczego Merol jest królem Wielkiej Trójki



Witam. Oglądałem kilka dni temu na internetach materiał o pewnym samochodzie Mercedesa i przy okazji wpadł mi do głowy pomysł na ten właśnie wpis. Zacznę od stwierdzenia faktu - tej marce oczywiście zdarzały się kiedyś dosyć istotne potknięcia, ale to już przeszłość. Dzisiejszy wpis ma za zadanie otworzyć oczy tym, którzy wciąż dziwią się, lub nawet krzywią na myśli, że Mercedes gra w zupełnie innej lidze niż BMW czy Audi. Nie wspominając już o jakiś Lexusach itd. Pominę w tym felietonie różne oczywiste rzeczy typu dział Mercedes Buses and Coaches, Mercedes Trucks, Mercedes Vans, czyli coś czego konkurenci nie mieli, nie mają i zapewne nigdy mieć nie będą, a co istotnie wpływa na postrzeganie marki jako poważnego gracza. Pomijam przebogatą historię Mercedesa - każdy to wie. Od razu przejdę zatem do ciekawszego przykładu doskonale obrazującego supremację Mercedesa na rynku aut luksusowych. Nie wiem czy znacie paletę modelową Mercedesa CLK W209 (czyli ten z lat 2002-2010). Ja ostatnio zaznajomiłem się z nią, no i oczy mnie wyszli z wrażenia. Także jeśli nie znacie - to zaraz poznacie, a wnioski są tak oczywiste, że pominę również kilka zwyczajowych, podsumowujących każdy wpis zdań.  

By Matthias93 - Own work, CC BY-SA 3.0

Dobrze, zaczniemy od dołu. Najsłabsze benzynowe CLK to widoczne powyżej CLK 200 Kompressor o mocy od 161 do 181 KM. To już w samo w sobie jest niezłym startem - prawie 200 KM w dosyć małym aucie i poniżej 9 sekund do "setki". Chcąc coś mocniejszego mamy już V6-tki M272 3.0 o mocy 228 KM (CLK 280), lub M112 o mocy 215 KM (CLK 320). Ale to dla niektórych mało. M272 występowało również w wariancie 3,5 litrowym (CLK 350) - wtedy moc skacze do sensownych 272 KM. Ale to wciąż tylko 6 cylindrów, wiele osób chce mieć 8 cylindrów i Mercedes ma na to znakomitą odpowiedz. Dodam, że liczną. Zaczynamy od CLK 500, czyli silnika M113 o pojemności 5 litrów i mocy 305 KM. Spoko, ale niektórzy chcą czegoś jeszcze mocniejszego i to dla nich Mercedes przygotował CLK 550, czyli 5,5 litrowe M273 o mocy aż 388 KM! Całkiem srogo. Ale nie dla wszystkich - dla tych klientów do gry wkracza AMG.

By AngMo - german Wikipedia, CC BY-SA 3.0


Najpierw mamy widoczne powyżej CLK 55 AMG - niby "tylko" 367 KM, ale mimo tego jest szybsze niż CLK 500, a do tego bardziej ekskluzywne. 5.2 sekundy do stówy to całkiem nieźle, ale to może być mało dla niektórych, więc Mercedes przygotował dla nich CLK 63 AMG z nienormalnie wielkim silnikiem M156 o pojemności 6,2 litra i mocy 481 KM katapultującym to auto w 4.7 sekundy do stu kilometrów na godzinę. Jest grubo, ale to wciąż nie jest koniec opowieści. Chcesz jeszcze więcej - nie ma sprawy. Jeśli AMG to dla Ciebie mało to masz jeszcze do dyspozycji Black Series, czyli usportowione... AMG.

By Jared Vincent - Flickr, CC BY 2.0


Widoczne powyżej CLK 63 AMG Black Series posiada ten sam silnik co "zwykła" wersja, ale zostało wzmocnione z 481 KM do 507 KM, a do tego ma jeszcze kilka zabawek, typu LSD, jeszcze większe koła, dyfuzor, jest brutalnie poszerzona, ma kubły, inny zawias, brak tylnej kanapy itd. Rozpędza się do sensownych 300 km/h wyciąga "stówę" w 4.3 sekundy. No jest konkret - czego chcieć więcej? Naaaaa - powiedzą jeszcze bardziej wybredni klienci - giw mnie tu coś rili speszial. O dziwo Mercedes mówi - spoko, hir ju ar i pokazuje im jeszcze bardziej wyczynowe CLK DTM AMG coupe w limitowanej serii 100 sztuk. To wciąż nie koniec. Klienty mówią - eeeee takim coupe to może sobie jeździć każdy bogatszy kutasiewicz - chcemy czegoś jeszcze, jeszcze lepszego. Nie ma sprawy odpowiada Mercedes i wypuszcza na rynek serię 80 egzemplarzy CLK 63 AMG Black Series w wersji ... kabriolet. Nawiasem mówiąc coupe nie posiada tylnej kanapy, a wersja bez dachu już tak. Fajnie musi się tam siedzieć przy maksymalnej prędkości przy opuszczonym dachu gdyż...

By AngMoKio - selfmade photo at Stars and Cars 2006, CC BY-SA 2.5

CLK DTM z potwornie mocnym M113 pod maską (582 KM) robi 100 km/h w 3.8 sekundy, wyciąga aż 322 km/h i ma astronomiczne 800 Nm obrotu obrotowego. Ale to wciąż nie koniec! Ultra wymagający klyenty mówią - o nie Mercedesie superszybkie CLK DTM to nie dla mnie, jest zbyt zwyczajne, wygląda prawie jak seria. Mercedes wyciąga wtedy asa z rękawa i pokazuje im CLK GTR W297 (związanego co prawda z poprzednim CLK, ale trochę naciągnę ten przykład na potrzeby wpisu).

By Kylie & Rob (and Helen) - Flickr, CC BY 2.0

Drogowa wersja tego wyścigowego auta stworzonego do walki z McLarenem F1 powstała w limitowanej do 26 sztuk serii  z królewskim M120 pod maską. Oznacza to V12 o pojemności od 6 do ponad 7 litrów (były różne warianty) i mocy od 612 do 655 KM. Żeby było jeszcze śmieszniejszej 6 sztuk tego auta powstaje jako... roadstery. W momencie prezentacji były to najdroższe nowe auta na rynku - kosztowały 1,5 mln dolarów od sztuki.

By David Merrett - Flickr, CC BY 2.0




Zapada cisza jak makiem zasiał. BMW i Audi i inne premium-sremium podtulają ogony pod tyłki i idą dalej klepać swoje haczbaki.





wtorek, 27 lutego 2018

FELIETON: Dlaczego nie wierzę w Teslę


Zacznę od tego, że w odróżnieniu od wielu, wielu ludzi jestem sceptycznie nastawiony co do Tesli, a raczej co do jej przyszłości. Nagromadzanie "newsów", które co rusz wypuszcza w świat Elon Musk w coraz większym stopniu wydają mi się tylko marketingowym przykrywaniem nadchodzącej... porażki. Poniżej w kilku słowach opowiem dlaczego tak uważam.

Wielkość produkcji i dochody

W świecie motoryzacji dosyć powszechnie przyjmuje się, że marka samochodów popularnych by utrzymać się na powierzchni potrzebuje wypuszczać na rynek co najmniej milion samochodów rocznie. Nie włączam w to manufaktur pokroju Ferrari, czy Lamborghini, bo to zupełnie inny segment rynku rządzący się innymi zasadami. A nawet za tymi dwoma markami stoją potężne koncerny - odpowiednio Fiata i VW - bez których ich działalność stałaby pod wielkim znakiem zapytania. Tesla, która chce iść w kierunku popularyzacji swoich modeli od początku swojej działalności wyprodukowała około 300.000 samochodów. Z jednej strony może się to wydawać dużą wartością, z drugiej strony to mało zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę choćby to, że sprzedaż tych aut jest na wielu rynkach wspomagana przez dotacje rządowe - czyli przez podatników. Jakie byłyby te wyniki gdyby nie dotacje?

Finanse

Tesla notuje duży wzrost sprzedaży, rosną jej przychody, bardzo dużo wydaje na inwestycje, ale smutne fakty są takie, że ta firma jeszcze nigdy nie przyniosła zysku. 2017 rok zakończył się stratą w wysokości 2,2 mld dolarów. Sporo, ale natychmiast zostało to zgrabnie przykryte wystrzeleniem auta Tesli w kosmos...

Konkurencja

Sporo osób uważa, że Tesla nie ma konkurencji. Bo w zasadzie nie ma - ale nie bez powodu. Klasyczne koncerny motoryzacyjne notują obecnie wielkie zyski z klasycznej motoryzacji opartej o silniki spalinowe przy dosyć niskich nakładach na R&D. W tym momencie taka sytuacja jest im oczywiście bardzo na rękę z wielu względów. Myli się ktoś, kto sądzi, że koncerny typu VW, Hondy czy Toyoty śpią - one już są gotowe na nadchodzącą rewolucję. Przypomnę, że Toyota czy Honda już w tym momencie produkują samochody na wodorowe ogniwa paliwowe przy których Tesla S jest innowacyjna jak... taczka. Gdy tylko popularność samochodów spalinowych spadnie to koncerny te przestawią się w szybkim czasie na hybrydy lub auta w 100% elektryczne. To pierwsze zresztą już ma miejsce, a to drugie jest już zapowiadane przez VW, czy Volvo. Posiadając odpowiednie zaplecze finansowe, szeroką sieć sprzedaży, rozpoznawalność, linie produkcyjne zorganizowane i dopracowane do perfekcji klasyczne koncerny motoryzacyjne bardzo szybko zdominują rynek aut elektrycznych. Posiadają bowiem gigantyczną przewagę konkurencyjną.

Póki co nie mają żadnego interesu w wyzbywaniu się dużych zysków z klasycznej motoryzacji. W jakim celu mieliby zbyt wcześnie z ich punktu widzenia zmieniać technologię? Przecież można usiąść sobie wygodnie w fotelu i pozwolić Tesli sondować rynek, pozwolić konkurentowi na wykrwawienie się finansowo na promowaniu elektromobilności. Duże koncerny przysiądą się do tego stołu - to nie ulega żadnej wątpliwości - ale tylko wtedy, gdy tort będzie odpowiednio wielki. Póki co na stole są tylko jakieś ochłapy.


Zdjęcie: tesla.com



poniedziałek, 8 stycznia 2018

FELIETON: Elektromobilność Morawieckiego


Witam. Jak zapewne większość z Was wie jestem zdecydowanym przeciwnikiem obecnego rządu - kiełbasa wyborcza w postaci kilku stów nie przesłania i nigdy nie przesłoni mi racjonalnego myślenia. Widzę co się dzieje na polu polityki zagranicznej, wojskowości, służby zdrowia, szkolnictwa, czy w końcu nawet takiej podstawy demokratycznego państwa jak praworządność. W zasadzie na każdym polu mamy przez obecną władzę większe, lub mniejsze problemy maskowane przez propagandę w mediach państwowych na niespotykaną wcześniej skalę. Dlaczego tak jest? Z bardzo prostego powodu. W szeregach władzy nie mamy ekspertów w danych dziedzinach - a jedynie bierne, mierne ale wierne postacie (zasada BMW). Można było nie lubić np. min. Sikorskiego - faktycznie mógł on się wydawać bufonem, ale odmówienie mu kompetencji w dziedzinie polityki zagranicznej jest czystym nonsensem. Uwidacznia się to jeszcze bardziej kiedy porównamy min. Sikorskiego z jego obecnym odpowiednikiem - min. Nawet Szkoda Wymieniać Tego Nazwiska. Po prostu dramat. To samo w przypadku min. Macierewicza - osoby mylącej fakty z własnymi urojeniami (o czym mówił nawet L. Kaczyński), czy min. Sprawiedliwości. Porównanie kompetencji min. Ćwiąkalskiego do min. Ziobry jest druzgoczące dla tego drugiego. Jak profesor i student.
Ale dlaczego o tym piszę? O ile większość składu obecnego rządu trudno uznać za ekspertów w czymkolwiek innym niż dłubaniu w nosie i lizaniu tyłka wiadomo komu to był ten jeden, jedyny wyjątek - p.o. wiceministra Mateusz Morawiecki, a teraz już p.o. premiera Mateusz Morawiecki. Trudno zarzucić mu brak kompetencji i wiedzy na polu ekonomii i zarządzania. Ponadto wydaje się on być osobą będącą w stanie przeforsować swoje racje w obecnej rzeczywistości politycznej. Ale do rzeczy. P.o. premiera od dłuższego czasu stara się wypromować (i wdrożyć ideę) "elektromobilnośći" - i tu mnie zaskoczył, ale niestety negatywnie. Chce on bowiem przeskoczyć kilka szczebli w drabinie i od razu posadowić nas dużo wyżej w dziedzinie ekologicznego transportu. I tu zaczynają się poważne wątpliwości - samo przeskakiwanie kilku etapów rozwoju transportu już nasuwa wiele znaków zapytania. Bo o ile zgadzam się z diagnozą Morawieckiego, to zupełnie nie zgadzam się z lekarstwem jakie nam proponuje. Tak - w dłuższej perspektywie powinniśmy iść w kierunku polityki stopniowego "wygaszania" transportu opartego na pojazdach z silnikami spalinowymi zasilanymi paliwami kopalnymi i wspierania innych, bardziej ekologicznych, rozwiązań. Tu pełna racja. Niemniej lekarstwo jakie szykuje nam rząd wydaje mi się co najmniej absurdalne. Zacznę od tego, że tylko ktoś nie posiadający zdrowego rozsądku, albo choć garstki wiedzy na temat motoryzacji (czy ekonomii) jest w stanie uwierzyć w ten milion aut elektrycznych do 2025 roku. Z racji braku miejsca odsyłam do znakomitego tekstu na ten temat, napisanego przez twórcę Funtera 4x4x4 - Dariusza Wojdasa. Cały tekst, który doskonale wypunktowuje ten niedorzeczny pomysł znajdziecie TUTAJ. Ja przytoczę tylko jedno zdanie z podsumowania tego tekstu - "Wszelkie działania w celu realizacji masowej produkcji polskiego miejskiego samochodu elektrycznego (wraz z ewentualnym jego zaprojektowaniem przez polskich inżynierów) oraz upowszechnienia na niespotykaną na świecie skalę samochodów elektrycznych w Polsce to działania propagandowe bez cienia szansy na sukces czy to w kraju czy zagranicą"

W projekcie Ustawy o elektromobilności, przyjętym w grudniu przez rząd, znalazł się punkt, który dla sporej grupy Polaków może oznaczać gigantyczne wydatki i utrudnienia. Artykuł 39. ustawy brzmi:

1. W celu zapobieżenia negatywnemu oddziaływaniu na zdrowie ludzi i środowisko w związku z emisją zanieczyszczeń z transportu, na obszarze zwartej zabudowy mieszkaniowej z koncentracją budynków użyteczności publicznej, można ustanowić strefę czystego transportu, do której ogranicza się wjazd pojazdów innych niż:
1) elektryczne;
2) napędzane wodorem;
3) napędzane gazem ziemnym. […]
5. Za wjazd do strefy czystego transportu użytkownicy pojazdów innych, niż wskazane w ust. 1, 3 i 4 [ustępy zawierają wyłączenia, obejmujące m.in. samochody do 3,5 t mieszkańców, autobusy szkolne i zeroemisyjne] ponoszą opłaty. […]
6. Opłata za wjazd do strefy czystego transportu stanowi dochód gminy.
7. Opłata za wjazd do strefy czystego transportu:
1) nie może być wyższa niż 30 zł dziennie;
2) może mieć formę opłaty abonamentowej lub zryczałtowanej.

A zatem rząd będzie chciał wyrzucenia (a przynajmniej znacznego ograniczenia) samochodów spalinowych z centrów naszych miast - chodzi tu głównie o pojazdy zasilane benzyną, olejem napędowym, gazem LPG, ale również i - uwaga - pojazdy hybrydowe! Auta pożądane to wg. ustawy te zasilane prądem, gazem CNG/LNG i najlepsze - wodorem! Nie wiem czy mamy choćby jedno auto w Polsce zasilane wodorem. Ale to jeszcze nie wszystko. W ustawie widnieje bardzo nieprecyzyjna definicja centrum miasta, a także maksymalna kwota jaką samorządy - bo to one będą wykonawcami tej ustawy - będą mogły obciążyć kierowców. To 30 zł. Dziennie. Zgadnijcie co zrobią samorządy, które kierując się hasłem ekologii bardzo chętnie napełnią swój budżet tymi pieniędzmi?
Przykład. Osoba z Jelcza-Laskowic, która musi dojeżdżać z chorym dzieckiem na rehabilitację do szpitala we Wrocławiu 2 razy w tygodniu wyda na ten cel 270 zł miesięcznie. Tak daleko nie poszła PO w projekcie swojej ustawy na ten sam temat. Rząd, który chwali się, że wspiera zwykłych Polaków tą ustawą bardzo w nich uderzy faworyzując osoby, które stać na wydatek co najmniej 130.000 zł na nowy samochód elektryczny (bo tyle kosztuje najtańszy jeszcze dostępny Nissan Leaf I generacji, który jest chyba najtańszą opcją na nowe auto elektryczne, które zapewnia już jako-taki komfort). Cieszy w sumie tylko jedno - zapowiedź znacznej rozbudowy sieci stacji CNG, a zatem wspieranie transportu opartego na gazie ziemnym. Tyle, że to zapewne takie samo bajkopisarstwo jak milion aut elektrycznych do 2025 roku. Cel tej ustawy jest jeden - pokazać Polakom, że jakoby walczymy ze smogiem. Szkoda tylko, że to zwykła propaganda, bo wskutek działań obecnego rząduenergetyka wiatrowa w Polsce jest już w zasadzie martwa. Zabito ją by wspierać średniowieczną energetykę opartą o węglu, o czym bez cienia wstydu wspomina sam p.o. prezydenta: "węgiel jest naszym podstawowym surowcem. Nie zastąpi go żadna energia wiatrowa, inna energia, bo to się Polsce nie opłaca". Wychodzi więc na to, że  - opłaca nam się utrzymywać wysokie zanieczyszczenie powietrza, zamiast z nim walczyć. Wspaniale.


Bez wspierania energii odnawialnej, w którą idzie obecnie cały świat (ale nie my) cała ta "elektromobilność" Morawieckiego nie jest warta funta kłaków.


niedziela, 12 listopada 2017

FELIETON: Komentarz do samochodów na "n"


Witam. Dziś kilka słów dotyczących - jak się okazuje - całkiem poczytnego felietonu o samochodach na "n" mojego skromnego autorstwa z ostatniego piątku. Jak na obecną chwilę ów felieton ma dobrze ponad 32.000 odsłon i jest pod nim ponad 450 komentarzy. Zgodnie z moimi przewidywaniami zrobił się z tego niezły dym. No może nie do końca - kiedy wpis był dostępny wyłącznie na blogu i funpage'u na FB to nie było żadnego hejtu, ale jak tylko dostał się na stronę główną wykop.pl to już był taki hejt, że ho-ho-ho. Tłumaczę to faktem, że ludzie, którzy mnie regularnie czytają (czyli grono ludzi z bloga i FB) znają już bardzo dobrze szrociakowy styl, kojarzą, że często posługuję się tu ironią i żartem, w skrócie - wiedzą czego się spodziewać. Zdecydowanie nie można jednak powiedzieć tego samego o wielkiej grupie nowych czytelników, których nagonił i wciąż nagania mi wykop. Mam powody do zadowolenia, bo cel jaki zakładałem został osiągnięty. Zacznę jednak od zupełnych podstaw. Mam wrażenie, że część ludzi nie za bardzo rozumie, nie wie, czy też może po prostu zapomniała czym jest felieton - a przecież to tak charakterystyczna forma publicystyki. Dla przypomnienia za Wikipedią:


Felieton (fr. feuilleton – zeszycik, odcinek powieści) – specyficzny rodzaj publicystyki, krótki utwór dziennikarski (prasowy, radiowy, telewizyjny) utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający - często skrajnie złośliwie - osobisty punkt widzenia autora.

Czy może teraz niektórym rozjaśniło się nieco w głowie i wiedzą już, że stali się obiektem trollingu? Moim zamiarem było właśnie złośliwe obśmianie samochodów niemieckich, swoisty rewanż za powtarzane przez lata - nie kupuje się aut na "f", czyli francuskich i Forda. Oczywiście moje poglądy na temat tych nowszych aut niemieckiej produkcji są bardzo zbliżone do prezentowanych - rzetelne statystyki i rankingi najbardziej awaryjnych samochodów i silników świata tylko potwierdzają to, o czym pisałem. Niemniej jak to w życiu - generalizowanie nie jest najlepszą formą opisywania świata. Stwierdzenie, że wszystkie auta produkcji niemieckiej są kiepskie jest w równym stopniu pozbawione sensu jak stwierdzenie, że wszystkie auta francuskie to złom. Bardzo mnie rozśmieszyło to co się potem działo - zarzucanie mi, że tekst jest za krótki i nie podaje odpowiedniej liczby odniesień do źródeł (odkąd to felieton ma być doktoratem?), że jest napisany żartobliwym językiem (od kiedy to felietony mają być super poważne), że jestem złośliwy (znowu kieruję do definicji felietonu), że się nie znam (ponownie odsyłam do definicji felietonu). Ale zarzut przy którym najbardziej się uśmiałem - "autor jest typowym hondziarzem - nie słuchajmy go". Po prostu kosmos :D 

Obnażyłem napuszenie Polaków na kogokolwiek kto śmie skrytykować tę nieskazitelnie germańską maszynę jaką posiadają. Ludzie - a co za różnica - to tylko samochód. Ja sam często naśmiewam się z Galanta, że jest jak płot - trzeba go przemalować raz do roku na wiosnę, bo tak koroduje :) Brak dystansu jest naszym wielkim problemem. Przykładowo - powiedz Szwedowi, że Szwecja to kijowy kraj - oczywiście w środku nie zgodzi się z takim stwierdzeniem i będzie nas miał za wariatów, ale generalnie tylko wzruszy ramionami i pójdzie dalej. Powiedz to samo naszemu rodakowi. Zaraz będzie Ci opowiadać kto zwyciężył pod Grunwaldem, kto odepchnął Turków itd itp., a potem nie będzie spać przez tydzień. Mało to odkrywcze, ale niestety prawdziwe - opinia innych o nas jest dla nas ważniejsza, niż to co my sami sądzimy. I to widać nawet na przykładzie samochodów.

Wcześniej zakładałem, że tylko właściciele Alfy-Romeo i Saabów mają taką alergię na słowa krytyki - okazuje się, że nie tylko :D







piątek, 10 listopada 2017

FELIETON: Nie kupuj aut na "n" - czyli wszystkich niemieckich

 
Witam. Ostatnio pod wpływem natłoku informacji w pewnej sprawie naszła mnie taka oto refleksja. Nagromadzenie informacji o tym jak spier... są kilkuletnie, czy nowe auta produkcji niemieckiej sprawia, że trzeba wytoczyć nowe rynkowe powiedzenie - nie kupuje się aut na n, czyli wszystkich niemieckich. Tak jak kiedyś użytkownicy Passacików cisnęli z użytkowników Lagun, to teraz trzeba cisnąć bekę ze wszystkich, którzy kupili kilkuletnie/nowe auto niemieckie. Są one bowiem na tym samym poziomie co auta francuskie, a może już nawet gorszym :D Pomyślmy - fatalne silniki 2.0 TDI w VW, Audi, Skodzie i Seacie, pękające głowice, pękające bloki, fatalne silniki TSI i TFSI żrące prawie tyle oleju co kiedyś samochody dwusuwowe, albo masa kretyńskich rozwiązań konstrukcyjnych w BMW - z silnikiem N47 na czele. Znam relację mechanika pracującego w jednym z najlepszych wrocławskich warsztatów zajmującym się wyłącznie BMW (głównie tymi nowszymi modelami) - rzeczy jakie opowiadał wołają o pomstę do nieba. Z jego słów wynikało, że te wspaniałe germańskie maszyny może i są skonstruowane z kunsztem, ale po jakimś czasie są awaryjne jak nasza Syrena. To swoją drogą dobry materiał na osobny wpis.


Sprawa jest prosta. Szkopy lecą już tylko i wyłącznie na opinii z dawnych lat. Niestety nasi rodacy często dalej są zaślepieni rzekomym prestiżem Passacika w gnoju i sami ładują się w kłopoty. A co to za prestiż mieć auto, które z podtulonym ogonem producent przyjmuje od swoich klientów, bo na jaw wyszło oszustwo, którego pokłosiem była cała afera dieselgate. Generalnie Niemcy - ba cała Europa - jest już w kwestii motoryzacji kilka, jak nie kilkanaście lat za producentami z Japonii. Toyota produkuje auta hybrydowe od 15 lat. Honda była w tej kwestii niewiele za Toyotą - przypominam Hondę Insight - to nawet pierwsza hybryda na rynku amerykańskim. Obie marki sprzedają/wynajmują już komercyjnie auta na wodór, który u nas w Europie dopiero raczkuje. Co na to wszystko producenci z Europy? Wiedzą, że są w takiej dupie, że nie mają innego wyjścia jak kupować technologię od producentów bardziej rozwiniętych od nich, jak to ma miejsce np. w przypadku BMW, które ratuje się technologią zaczerpniętą na szybko od Toyoty. Ta w zamian ładuje m.in. do Avensisa jakieś średniowieczne silniki diesla od BMW. Nawet w kwestii silników diesla Japończycy zawstydzają producentów z Europy - można w tym kontekście wymienić, choćby nowy silnik 1.6 i-DTEC Hondy, który we wszystkich testach rozkłada porównywalne jednostki z naszego kontynentu. A Japońce nie miały prawie żadnego doświadczenia w konstruowaniu diesli. Także beka.


No koniec trzeba jednak przyznać uczciwie, że i produkty z Japonii dosięgła ostatnio lekka spierdolina. Niemniej nie jest to jeszcze aż tak bezczelna zaplanowana nieprzydatność jak w przypadku aut z naszego kontynentu. Często są to wałki poddostawców (sprawa Kobe Steel), czy też zwykłe błędy, które są zazwyczaj szybko eliminowane jeszcze w ramach gwarancji. Od wielu lat w Japończykach stosuje się inny wymiar procederu zaplanowanej nieprzydatności - słabą blachę. I jak już kiedyś pisałem po stokroć wolę auto bezawaryjne, ale rdzewiejące od auta awaryjnego, ale ze świetnie zabezpieczonym przed korozją nadwoziem. Blachę można sobie zawsze dodatkowo zabezpieczyć we własnym zakresie, a celowych błędów konstrukcji silnika czy skrzyni biegów już zdecydowanie nie. Dojedziesz do domu autem z korozją nadkoli - nie dojedziesz takim, w którym - dajmy na to - wadliwa elektronika unieruchomiła Ci auto.

Wpis ilustruje losowym wybranym zdjęciem z dysku, bo... nic mi innego nie pasowało.


EDIT 12.11:

Teraz już można okryć karty - KLIK