Translate

sobota, 26 marca 2016

SZROHISTORIA: Radziecki barnfind z Jelcza-Laskowic



Witam. Dziś coś ekstra z czasów jeszcze analogowej fotografii - aby zobrazować Wam tę przygodę musiałem zeskanować stare zdjęcia, które znalazłem w domu rodzinnym. Historia jest tak stara, że nieomal zapomniałem, że takowa w ogóle była, choć po dłuższym namyśle to trudno ją zapomnieć. Było tam tyle zwrotów akcji, śmiechu, smutku, irytacji i wkurzenia, że zdecydowanie warto ją przybliżyć.

Miejsce akcji - podwrocławski Jelcz-Laskowice, gorące lato, bodaj 2002 rok.

Całą akcję przeprowadziłem z moim najlepszym kumplem - Kozą, z którym to musiałem się skonsultować, gdyż nie pamiętałem wszystkich szczegółów tej historii. Od niego też to wszystko się zaczęło. Otóż dziadek Kozy miał ukrytego w garażu w Jelczu-Laskowicach Zaporożca 968. Byliśmy podówczas jeszcze w liceum i chyba nawet nie mieliśmy prawa jazdy, choć motoryzacyjna wkrętka w naszym wypadku była już dosyć mocno rozkręcona. Nie dziwne więc, że tylko jak o tym usłyszałem to stwierdziliśmy, że nie możemy tego tak zostawić. Koza po szybkich konsultacjach z dziadkiem potwierdził informację, a co więcej uzyskaliśmy zgodę dziadka (wciąż trzyma się dzielnie, a ma już 95 lat!) na wytarganie ZAZ-a z garażu i próbę jego uruchomienia! Nie trzeba dodawać jak bardzo byliśmy z Kozą zajarani taką możliwością. Porażka nie wchodziła w grę i musieliśmy zrobić absolutnie wszystko, żeby przejechać się "Uszatem".

Po otwarciu drzwi garażu naszym oczom ukazał się Zaporożec, choć trochę nowszy niż myślałem - model 968M, czyli już nie "Uszat", niemniej auto było w fajnym, morskim kolorze. Był trochę zawalony jakimiś szpargałami, cały pokryty grubą warstwą kurzu i pajęczyn - ewidentnie zastany. Nikt nie pamiętał już jak długo gościł w tym garażu, ale było to na pewno ponad 10 lat. ZAZ opierał się o podłoże 4 dętkowymi "flakami", co jak się wkrótce okazało było najmniejszym problemem. Po napompowaniu wszystkich 4 opon auto podniosło się w górę o dobre 15 cm i - o dziwo - ten stan utrzymał się! Ufff - jeden problem z głowy. Mieliśmy już przygotowany naładowany akumulator, który wyciągnęliśmy z obok zaparkowanego Kaszlaka (również należącego do dziadka Kozy), kanister z benzyną (91 oktanową - stał w rogu szopy) i - co istotne - dużo chęci. Z tego co pamiętam podpompowaliśmy paliwo do gaźnika, wsadziliśmy naładowany akumulator i pełni nadziei po prostu zakręciliśmy motorem. W garażu rozległ się tylko jakiś pusty dźwięk, a auto nie zakręciło, wobec czego oczywiście nie odpaliło. Sprawdziliśmy wtedy iskrę - była! Przy okazji sprawdzania świec zajrzeliśmy do wnętrza cylindrów i widok był generalnie rzecz biorąc mało optymistyczny - wszędzie pełno rdzy. To była przyczyna dlaczego auto nawet nie zakręciło - cały układ korbowodowo-tłokowy był masakrycznie zastany.


Wobec powyższego stanęło na tym, że trzeba spróbować to zrobić na pych - czyli na siłę rozruszać to całe żelastwo w środku. Przyznam - niezbyt finezyjna metoda, ale radzieckie żelazo powinno być odporne na takie przedsięwzięcia. W celu ułatwienia takiego brutalnego rozruchu poprzez otwory na świece wlaliśmy do cylindrów jakiegoś rzadkiego, przepracowanego oleju, który stał gdzieś w pobliżu. Przez pewien czas próbowaliśmy sami, ale Zaporożec był tak zastany, że bardzo ciężko się go pchało w dwie osoby i szybko zabrakło nam sił. Wtedy padł chyba najgłupszy z naszych pomysłów. Koza posiadał wtedy (w sumie to nadal ma) czerwono-beżową Jawę 50 Mustang. Oboje nie mieliśmy wtedy prawka (ja prawdopodobnie byłem w trakcie kursu), a zatem też i samochodu, toteż w grę wchodziła tylko jedna opcja - holowanie samochodu motorowerem:D Żeby było jeszcze głupiej to do podpięcia obu pojazdów użyliśmy zwykłego sznurka do snopowiązałek o średnicy dobrego milimetra, gdyż tylko to było pod ręką. Bardzo "sprytnie" złożyliśmy go na dwa razy, żeby był mocniejszy i podjęliśmy próbę holowania. Jawka ze swoim korkowym sprzęgłem i mocą całych 4 KM, nie była zbyt chętna do współpracy i generalnie paliła sprzęgło emitując przy tym dosyć mało atrakcyjną woń siarkowodoru. O dziwo za którymś razem z kolei udało się ruszyć, ale - rzecz jasna - sznurek pękł i to było na tyle z holowania. Ale nie poddaliśmy się - wizja karnięcia się po wsi starym samochodem była znacznie silniejsza. Do dziś pamiętam tę motywację.

Uruchomiłem wtedy swojego "soszial skila" (ciężko w to uwierzyć, ale posiadam takie coś) i namówiłem grupkę przyglądających się nam, niczego nieświadomych jeszcze dzieci w wieku wczesnej podstawówki do pomocy. W zamian za usługę roztoczyłem przed ich oczami kolorową wizję przewiezienia wzmiankowanym bolidem - o ile oczywiście odpali. Dzieciaki kupiły to i były bardzo chętne do współpracy. Ustawiliśmy się zatem na długiej prostej startowej złożonej z betonowych płyt i przystąpiliśmy do odpalania bolidu wykorzystując gromadę dzieciaków i nas -  zadowolonych z siebie starych koni (w porównaniu do nich) w środku:D

Jak myślicie - dało to coś? TAAAAAAAAK! Zaporożec radośnie odpalił wydalając z siebie przy tej okazji wyjątkowo obfitą fioletowo-czarną zasłonę dymną, a do tego jeszcze zraszając wszystko co było za nim jakąś podejrzaną i gęstą czarną mazią. Co najciekawsze - dzieciaki z ciemnymi glutami we włosach, osmalonymi twarzami i gęstą zawiesiną na ubraniach były bardzo szczęśliwe, co było widoczne w zasadzie tylko po białych zębach ukazujących się zza ich ciemnego lica, niczym poranne słońce rozjaśniające mrok. My też byliśmy bardzo zadowoleni. To stara prawda - odpalanie starych wehikułów to świetny sport dający masę satysfakcji i po wielu próbach udało nam się!

Nasze wersje co do tego, co zdarzyło się dalej odrobinę się różnią... Chciałbym napisać, że w podzięce przewieźliśmy potem te dzieci po wsi, ale Koza mówi, że najprawdopodobniej zlaliśmy je i po prostu pojechaliśmy poupalać auto;) Wykorzystaliśmy biedne dzieciaki - tak przyznaje się, ale radość z odpalenia ZAZ-a była tak ogromna, że zapomnieliśmy o wszystkim innym. Śmigaliśmy nim potem po polnych drogach pokonując "hopki" z jakimiś abstrakcyjnymi prędkościami, co zapewne wprowadziłoby w spore zakłopotanie samego Colina McRae'a. Ostatecznie jednak odbiło się to na kondycji samochodu. Po jakimś czasie straciliśmy chyba 1 bieg i jeszcze któryś kolejny, dotoczyliśmy się do "bazy" po czym wjechaliśmy z powrotem do garażu. Niemniej radocha i tak pozostała - jeszcze w liceum zaznaliśmy przyjemności prowadzenia poślizgiem tylnonapędowego samochodu po szutrowych drogach, co dotąd mogliśmy znać tylko z kiepskich wówczas gier komputerowych.

Szatańskie blachy



Szkoda tylko, że w zasadzie zepsuliśmy dziadkowi Kozy samochód. Na szczęście nie miał do nas o to żadnych pretensji, chyba nawet cieszył się naszym szczęściem. Nasze rajdowanie musiało odbić się szeroki echem w lokalnych mediach, gdyż po jakimś czasie do dziadka zgłosił się jakiś gość celem zanabycia Zaporożca i ostatecznie dobili targu za 50 lub 500 zł. Gość naprawił go i chyba sprzedał dalej, ale nie pamiętam już dokładnie co działo się dalej z tym samochodem. Teraz jak o tym myślimy z Kozą to szlag nas trafia, że tak się wyj..... na to auto. Dziś fajnie byłoby mieć go dalej, może nawet wyremontować - w końcu było to rodzinne auto.


Jeśli Szrohistorie przypadną wam go gustu to będzie ich wincyj.






środa, 23 marca 2016

MIKS KORONOWY




Witam. Kilka dni temu był Miks Lidlowy, a dziś zapraszam na Miks Koronowy. Materiały uwiecznił dla nas Piotrek. Po zdjęciach widać, że do Korony uderza majętniejsza klientela - w miksie zobaczycie bowiem aż kilka Jaguarów XJ, kilka Arabów (W126). Kilku gości jest tych samych. Najbardziej cieszą aż dwa Citroeny 2CV w tym jednen limitowany, którego widzicie na zdjęciu tytułowym.

Zaczynamy bidnie - Kantem w najgorszym możliwym kolorze. Chyba nawet biały jest atrakcyjniejszy niż ten majonez




Niva w 5 furtkach - rzadki widok w Polsce
Pierwszy XJ

XJ numer 2
Beczka jest zawsze OK
Limitowana wersja 2CV - Spot. Bazowało to na 2CV 4 i zrobili 1800 sztuk na Francję, 600 na Szwajcarię i 400 na kraje BeNeLux-u

Taki Datsun/Nissan Cherry to już ewenement na naszych drogach
Muszę przyznać, że fajnie to wygląda w tym kolorze - wychodziły takie fabrycznie?
Szkoda, że to nie 280 S - wtedy już bym leciał do gościa z kasę w łapach
Ascona B stała też pod Lidlem

Ciekawe czy tylko przejazdem, czy na handel



Powyższe i poniższe zdjęcie zapowiadają "ciekawy" materiał...

Najfajniejsza wersja Defa - nie wiadomo gdzie przód, a gdzie tył
Jeden z najpiękniejszych sedanów ever - jest już na mojej liście TOP 10




Kończymy Kaszlem






poniedziałek, 21 marca 2016

MIKS LIDLOWY


Witam. Jeszcze do niedawna mieszkałem w takiej lokalizacji, że do Lidla mogłem chodzić w kapciach - tak zresztą raz było. Czasami bywałem tam kilka razy w ciągu dnia i dzięki temu często udawało mi się trafić na jakieś ciekawe samochody - i stąd też pomysł na osobny miks tylko z samochodami napotkanymi na parkingu przed Lidlem, a konkretnie to tym na  ul. Długosza. Materiały zbierałem chyba z pół roku, ale opłaciło się. Lidl za pradakt plejsment odpłacił się całorocznym karnetem na paszteciki grzybowe. W przygotowaniu są już 2 inne miksy sklepowe, może i oni coś rzucą.

Piękne sierpy
Wąska lampa - dlatego się tutaj znalazł

To jedno z ciekawszych znalezisk (no może oprócz tej Tary 603 po koniec) - Opel Ascona B w bardzo przyzwoitym stanie




Wycieraczki reflektorów - niezmiennie bardzo wysoko na mojej liście must have

Mmmm - Baleron jeszcze na czarnych - to też jest wysoko na liście must have
To trochę naciągane - bo to już nie parking Lidla


Jakaś tłusta wersja Defa - nie wiem do czego, ale jak to u Niemców - torpeda na pace musi być

Jeszcze jeżdzo


Intensywnie ślinie się do takiego XJ-ta, a już zwłaszcza takiego w 4 litrach


Pięknie zlewa się z kolorem tej kostki


Piękna para z połowy lat 90.




Dużo dziś Poldonów - a będzie jeszcze jeden Atu Plus
Baleronów też dopisało


Śliczny kolor, choć Pan odwraca od niego wzrok
Niebyt zgranie wyszła im ta konwersja na liftbacka

Z właścicielem tego Kaszla uciąłem sobie miłą pogawędkę
Był zaskoczony, że z całego parkingu robię zdjęcia tylko temu Kaszlu
Kiedyś już była
Ten Poldon był w stanie idealnym - na zdjęciu tego nie widać, ale wierzcie mi na słowo
Taki Borewicz w pickupie to bardzo fajny strzał - nie zostało ich już zbyt wiele
Ciekawe z czego są lusterka - Ducato?
I znowu pradakt plejsment - dawać miód!


Mój były sąsiad - ma też 3 litrowe C124




No dobra - żartowałem z tą Tatrą 603.