Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zakupiwszy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zakupiwszy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 28 stycznia 2022

ZAKUPIWSZY: 2000 BMW 523i E39


Witam. Pierwszy wpis w tym roku i to od razu taki większego kalibru, bo z lubianego i poczytnego cyklu pt. 'Zakupiwszy". Także tak, w garażu pojawił się nowy bolid, a Galant niestety musiał wylecieć pod chmurkę.

Samochód mam już od dwóch miesięcy, ale dopiero teraz z racji kwarantanny, na której obecnie siedzę, znalazłem trochę czasu, żeby pokazać i opisać mój ostatni nabytek. To auto, jak widać, to nudne E39, których jest pełno na ulicach, auto dla dresa, jaki to jaktajmer Panie itd. Specjaliści jak zwykle wiedzo o co chodzi :) 


Zacznijmy jednak od tego, skąd w ogóle w mojej głowie pomysł na zakup 5-tki E39. W związku z tym, że obecnie trzymanie kasy na koncie nie jest zbyt rozsądne (inflacja) to stwierdziłem, że wolę kupić jakiegoś fajnego youngtimera w super stanie, potrzymać go sobie i za jakiś czas sprzedać, zapewne z jakimś zyskiem. Nawet 100 zł byłoby lepsze niż obecne oprocentowanie lokat. Do tego w ogóle nie ma co wspominać o tym, że tacy jak ja jarają się tym w diabły. Nie ma co o tym gadać, to w końcu zupełnie nieistotny czynnik. Intensywne poszukiwania w trakcie których koncepcja na model zmieniała się kilka razy zakończyły się konstatacją, że będę celować w E39 w możliwie jak najlepszym stanie. Oglądałem w międzyczasie kilka E34 i wszystkie jakie widziałem nie przekonały mnie. Nawet te droższe. Stwierdziłem zatem, że E39 będzie mym celem. To w końcu ostatnie “analogowe” BMW serii 5, posiada dobre i mocne silniki, wygląda bardzo ładnie, jeździ świetnie, bardzo łatwo znaleźć dobrze wyposażony egzemplarz, a ponadto to bardzo dobrze poskładane auta. W mojej opinii to jedno z najlepszych BMW jakie w ogóle powstały. Już na początku poszukiwań odrzuciłem 520-tki, a zwłaszcza klekoty, bo tego rodzaju jednostki napędowe w BMW to dla mnie coś równie atrakcyjnego jak zimna zupa… Pod uwagę brałem tylko większe R6-tki, bo V8-ki w tym modelu to nie jest przyjemna sprawa w przypadku jakiegokolwiek serwisu.

Byłem bliski zakupu niezłego 528i w bardzo atrakcyjnej kompletacji. Śliczny niebieski lakier, beżowa skórzana tapicerka, skrzynia manualna i - co bardzo istotne - przebieg zaledwie 125.000 km. Cena była niezła, ale na miejscu wyszło, że auto jest w zasadzie całe do malowania, jeśli ma być perfekcyjne, a nie “tylko” ładne.

  

 






Finalnie trafiłem na widoczne 523i od znanego podwrocławskiego dealera samochodów klasycznych. W Klasyce Gatunku - bo to tej firmie mowa - oglądałem kilka egzemplarzy. Początkowo raczej nie brałem pod uwagę wersji z M52B25 (2.5, R6, 170 KM) pod maską, bo choć to naprawdę solidny silnik, to wolałem większego brata w postaci M52B28. To moim zdaniem najlepszy silnik w E39 biorąc pod uwagę wszystkie 3 istotne dla mnie czynniki jakimi są: osiągi, niezawodność i ekonomia. No, ale kiedy zobaczyłem ten egzemplarz, świeży import ze Szwajcarii z przebiegiem niecałych 100.000 km to stwierdziłem, że chyba warto się nim zainteresować. Urzekł mnie lakier - aspensilber - dobrze znany z BMW E38 Bonda z filmu “Tomorrow Never Dies”. W zależności od światła zmienia on nieco swój odcień. Bardzo ciężko uchwycić go dobrze na zdjęciach. Zazwyczaj wydaje się po prostu szary (ale nie srebrny), a pod wieczór widać w nim mały dodatek fioletu. Ale nie samymi lakierami człowiek żyje. Stan zachowania tego egzemplarza sprawiał wrażenie jakbym miał do czynienia z samochodem 2-letnim, a nie 22-letnim. Inne egzemplarze w budżetach za powiedzmy 20 koła, mogą sobie wyglądać podobnie z daleka, ale każdy kto wie coś więcej o samochodach wsiada i od razu TO czuje. Japa sama się uśmiecha. 

 






 

Auto było więc praktycznie bez zarzutu, a warto nadmienić, że oglądałem je również od spodu. Krajowe E39 zazwyczaj wyglądają od dołu co najwyżej średnio. 5-tka jest prawie cała w oryginalnym lakierze, rzecz jasna jest bezwypadkowa, więc po małych negocjacjach ceny została zakupiona. 

No i tak sobie teraz czeka pod pokrowcem na wiosnę, kiedy wystawię ją na sprzedaż. Choć w sumie to zastanawiam się, czy jej sobie jednak nie zostawić na dłużej. Ładne przedlifty E39 to już nie taka łatwa sprawa do wyhaczenia, a jakoś nie przemawiają do mnie polifty. Kiedyś sądziłem inaczej, ale przedlift po latach chyba lepiej się wybronił. Ma taki fajny vibe z lat 90. ze swoimi charakterystycznymi marchewami i czarnymi listwami. No i do tego 90% poliftów jest srebrna, a to je jednak trochę przekreśla w moich oczach.




 

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

ZAKUPIWSZY: Daewoo Tico 1997


Witam. Dawno już nie kupiłem żadnego grata, stąd też musiała nastąpić zmiana w tym temacie. Szanujący się graciarz powinien przecież kupić coś przynajmniej raz na rok. No i tak też się stało, gdyż wszedłem w posiadanie Daewoo Tico. Skąd taki wybór? Otóż we Wrocławiu w sierpniu realizowano zdjęcia do 6-odcinkowego serialu "Wielka Woda" dla Netflixa. Do ujęć na ulicach Wrocławia potrzebowano sporo samochodów, których rocznik produkcji nie przekraczał 1997 roku i stąd też decyzja o zakupie jakiegoś auta, które będzie można wynająć ekipie realizującej zdjęcia. Tikaczu (bo tak go nazywałem) wydawało się idealnym wyborem, bo są to wciąż bardzo tanie i raczej niezawodne auta, a przy tym znakomicie pasowało do realiów powodzi z 1997 roku. Pamiętam, że pod koniec lat 90. było ich naprawdę dużo na ulicach i nic w tym dziwnego skoro od - zdaje się - 1996 roku montowano je na Żeraniu.


ZAKUP

We Wrocławiu nie było łatwo trafić na coś sensownego, więc po ten egzemplarz udałem się do Jawora, miasta odległego od Wrocławia o jakieś 60 km. Tikaczu był wystawiony za 9 stów do negocjacji i wydawał się całkiem niezły. Ze słów sprzedających wynikało, że przyjechałem go oglądać jako pierwszy, choć jak wiem ze swojej późniejszej historii sprzedaży tego auta, to raczej byłem pierwszym sensownym kupującym, a nie pierwszym w ogóle, ale o tym później. Tico było zgodne z opisem, rdzy nie było za dużo, przebieg 84.000 km wydawał się autentyczny, zresztą kto by kręcił takie auta. Przednie opony były dwuletnie, akumulator roczny, olej i filtr świeżo po wymianie, a do tego jeszcze samochód pochodził z praktycznie pierwszych rąk (rodzina pierwszego właściciela). Do tego kolor auta był neutralny, co jest bardzo istotne przy produkcjach, które mają potem trafić na ekrany. Stargowałem całe 5 dych i zanabyłem tego małego i przebiegłego zawodnika. Z połową baku. Wstępny plan zakładał, że jak wpadnie mi dużo dni zdjęciowych to zakończę jego żywot godnie i efektownie, a potem oddam resztki na złom. Przy okazji to za niebywale kojący psychicznie należy uznać fakt, że w razie jakiejkolwiek awarii (nawet błahej) możemy oddać auto na złom i dostaniemy za nie większość kwoty jaką wyasygnowaliśmy na zakup. 

W drodze powrotnej przez chwilę rozkręciłem Tikaczu do zawrotnych 110 km/h, co w normalnym samochodzie odpowiadałoby co najmniej 150-160km/h.


WIW: WNIOSKI I WYZYSK

Muszę przyznać, że auto jest zaskakująco dynamiczne jak na zaledwie 3 cylindry, pojemność 0,8 litra i moc w okolicach 41 KM, co pokazuje jak istotna jest niska masa samochodu, wynosząca w tym przypadku zaledwie 640 kg. Do tego Tico prowokowało. Naprawdę. Ta fura ma w sobie takie coś, że masz ochotę gnieść ją do odciny cały czas, zmieniać biegi jak debil i z każdych świateł startować z piskiem opon, co rzecz jasna praktykowałem. Tym bardziej im bliżej było do końca jego pracy na planie. Oj nie miało łatwego żywota pod moją nogą. 

Ogólnie to chyba moje najlepiej wydane 850 zeta. Oprócz całkiem przyjemnego zwrotu z inwestycji taki gruz przynosi masę satysfakcji, bo w ogóle nie musimy się o niego martwić, a przy tym można realizować masę głupich pomysłów, które nie przystoją w naszym zadbanym daily. Wieczorny cruising po mieście, objazd Placu Solnego i okolic Rynku, ściganie się z napotkanymi na światłach kierowcami, czy nocne palenie kapora tuż pod oknami mojego najlepszego kumpla to fajne wspomnienia z użytkowania tego słitaśnego gruzu.







Kolejna śmieszna historia - któregoś dnia zostawiłem auto na planie (rzecz jasna otwarte), poszliśmy z kumplem coś zjeść, wracamy po godzinie, a w Tico na tylnej kanapie śpi sobie w najlepsze jakaś białogłowa :D No i ok, poszliśmy sobie do innego samochodu dając jej spokojnie pospać. "Wyrwałem na Tico", i innym tym podobnym żartom nie było końca, wszyscy czymali się za brzuchy aż do wieczora. Niemniej, co do zasady, widok Daewoo Tico wywołuje u płci przeciwnej głównie... obrzydzenie. Patrzą na kierowcę jakby był urody co najmniej klingońskiej, jak nie gorzej, zupełnie pomijając ewentualność, iż może on być bogatym szlachcicem przemierzającym miasto w bolidzie-przykrywce, który nie zwraca uwagi wścibskich paparazzich. Nie da się ukryć, że jest to auto o wręcz ujemnym wskaźniku prestiżu, tak istotnym dla wielu ludzi. W Cieniasie lub Seju możesz być uważany za dostawcę pizzy, a zatem osobę, która dysponuje małymi, bo małymi, ale jednak jakimiś tam walorami finansowymi. Ale facet w Tico? To może być tylko emeryt-działkowicz.

Przechodząc już do epizodu filmowego Tico to uznaję go za świetną przygodę. Spotkałem kilku dawno nie widzianych znajomych, no i miałem okazję zobaczyć z bliska jak wygląda realizacja tak gigantycznego wyzwania organizacyjnego jakim przecież jest każdy film, czy serial. OK - może z wyjątkiem Chłopaków z Baraków, bo tam chyba lecieli na żywca bez żadnego scenariusza, ani dalszych planów. Większość dni zdjęciowych była zupełnie stacjonarna, ale trafiły się również dwa podczas których prowadziłem Tikaczu. Bycie jakimś tam malutkim kawałeczkiem produkcji, dokumentującej tak ważny dla naszego miasta epizod z jego najnowszej historii to też jakiś dodatkowy powód do zadowolenia.

SPRZEDAŻ

Na podstawie doświadczeń ze sprzedażą muszę przyznać, że auto w takim wolumenie cenowym przyciąga, nazwijmy to ogólnie, dosyć specyficzną klientelę. W pierwszych dniach sprzedaży miałem istne zatrzęsienie mało konkretnych telefonów i wiadomości na olx-ie. Większość była pisana łamanym polskim, co nie budziło mojego zaufania. Ktoś tam chciał je wziąć na części, żeby zrobić z niego buggy, ktoś tam inny pytał o kata. Były też osoby zdecydowane na zakup, ale ja jednak wolałem je oddać w ręce kogoś kto ma meldunek w naszym kraju. Ostatecznie samochód sprzedałem osobom, które chyba będą z niego jeszcze korzystać, co jest naprawdę spoko, bo trochę żal było mi złomować tego Płaskodupca. Wszystko było przecież w nim sprawne, to niech służy komuś dalej. Nie da się ukryć, że trochę się z nim również... zżyłem. Niemniej koniec OC zbliżał się wielkimi krokami, nie było już mi za bardzo potrzebne, więc ostatecznie musiało zmienić właściciela.




wtorek, 27 marca 2018

ZAKUPIWSZY: Honda Accord VII



Witam. Na wstępie zaznaczę, że w tym cyklu wpisów opisuję motoryzacyjne zakupy moje, ale i te do których byłem zatrudniany, lub brany jako tzw. ekspert. Poprzednio w przypadku Skody Superb nie dla wszystkich było to jasne - stąd podkreślam ponownie ten fakt. Zaczynamy.

Moja kuzynka i jej facet - Kuba szukali dla siebie jakiegoś kombiaka do 18, a nawet 20 koła, gdyby udało się trafić na coś naprawdę spoko. Moja kuzynka od początku była dosyć wycofana, więc z Kubą przeczesywaliśmy ogłoszenia w poszukiwaniu jakiś fajnych 4 kółek dla nich. Początkowo idea była taka by rozglądać się za Audi A6 C5 z jednym z dwóch silników - doradzałem 2.0 131 KM lub 2.4 V6 170 KM. Od razu odrzuciłem diesle - bo to diesle, turbodoładowana benzyna 1.8 również była, moim zdaniem, nieco bez sensu w ich przypadku. Dzwoniliśmy po handlarzach, sprawdzaliśmy cepik, przebiegi w ASO i po jakimś czasie nastąpiła totalna zmiana kierunku. Zasugerowałem Legacy IV generacji z silnikiem 2.0 165 KM w wersji Bi-Fuel ze wzmocnionymi gniazdami zaworowymi - w sam raz pod LPG, które zresztą już było na pokładzie. Namierzyliśmy bowiem fajny egzemplarz z Głogowa po wymianie sprzęgła, koła dwumasowego i rozrządu za chyba 18 koła. Mieliśmy już nawet jechać, ale wtedy zagadałem z moim znajomym z pracy i wyszło, że niestety 2.0 DOHC ma tę pieprzoną płytkową regulację luzu zaworowego i taka operacja wiąże się ze zrzucaniem silnika i wydatkiem około 2 koła. Auto, które było na naszym celowniku miało to robione jakieś 50.000 km temu, ale nie było to potwierdzone fakturami, więc stwierdziłem, że mimo wielu zalet tego auta chyba lepiej będzie poszukać czegoś bardziej standardowego. To miało być ich pierwsze auto i nie chciałem, żeby zaczynali od takich nieciekawych doświadczeń motoryzacyjnych. Albo od regeneracji turbosprężarki. 

Na 2.5 SOHC nie było budżetu (tam jest normalna "śrubkowa" regulacja luzu zaworowego), więc jako, że jestem hondziarzem (choć obecnie niepraktykującym;) podsunąłem pomysł zakupu Accorda VII z silnikiem 2.0 155 KM, choć już z początku był odrzucany ze względu na, nazwijmy to, "trudną estetykę" właśnie wersji kombi (sedes wygląda bardzo ładnie), która kojarzy się z karawanem. Pomimo tego jest to po prostu bardzo dobra konstrukcja, która obok takich oczywistości jak świetne i bezawaryjne silniki charakteryzuje się (W KOŃCU!) całkiem dobrze zabezpieczoną blachą - a to często bywało jedną z nielicznych wad samochodów od Hondy. Opinia ta znakomicie odzwierciedla się w dosyć wysokich cenach tego modelu na rynku wtórnym.





Dosyć szybko wytypowałem rokującego kandydata - na szczęście z Wrocławia. Accordeon był w bardzo ładnym niebieskim kolorze, miał wg. sprzedającego 219.000 przebiegu, komplet dokumentów (książka serwisowa, instrukcje obsługi, ostatni TUV z potwierdzeniem przebiegu), no i pochodził od pierwszego właściciela. Jak zawsze trzeba podchodzić do tego typu rewelacji z dużą dozą ostrożności, ale rozmowa ze sprzedającym utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto zobaczyć to auto na żywo - zwłaszcza, że nie mieliśmy daleko. Po przyjeździe na miejsce ukazała się naszym oczom ładna niebieska Honda Accord, lecz dosyć... brudna,  co paradoksalnie od razu uznałem za plus. Na oponach nie było też śladów plaka - co za ulga, bo mam już alergię na picowane na potęgę "igiełki". Szybko sprawdziłem całe nadwozie miernikiem grubości powłoki lakierniczej - zakres był od 80 do 110 mikrometrów, czyli bez wątpienia był to pierwszy lakier. Szczeliny, podłużnice - wszystko w porządku. Linia boczna idealnie równa, żadnych wgniotek, żadnych większych rysek. Wnętrze bardzo przyzwoite, kierownica bez żadnych śladów zużycia, nieznacznie wytarta gałka zmiany biegów, nieznacznie zmęczony boczek fotela kierowcy. Po otwarciu maski oprócz nowego akumulatora zauważyłem tylko małą plamkę rdzy na lewym kielichu i trochę korozji pod plastikową osłoną pasa przedniego - jak na 15-letnie auto całkiem nieźle. W schowku znalazłem fakturę zakupu tego auta z 2003 roku. Pierwsza pozycja na fakturze to sam samochód za 18800 Euro, druga to 65 litrów benzyny po 0,90 Euro za litr. Acco generalnie zrobił na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie - postanowiliśmy się nim zatem przejechać





Pierwsze odczucia z jazdy bardzo dobre - wszystko pracuje tak jakby auto faktycznie miało ten przebieg. Pierwsze metry pokonywaliśmy po pofałdowanej nawierzchni z kostki granitowej - idealnie na sprawdzenie zawieszenia. Pracowało ono świetnie, nic we wnętrzu się nie tłukło, praca skrzyni biegów idealna - biegi wchodzą z takim charakterystycznym leciuteńkim i przyjemnym oporem. No i wszystko byłoby spoko, gdyby nie to, że pojawił się przed nami dłuższy i wyłączony z normalnego ruchu odcinek - myślę sobie - zobaczmy jak tam kopie V-tec. Cisnę więc, 3000, 4000, 5000 i nagle bach - wywala kontrolkę "check engine" plus ograniczenie obrotów do 3000. Wróciliśmy już normalnym tempem na miejsce i podłączyliśmy się przez OBD by sprawdzić o co chodzi. Wypluło jeden błąd - P2646, czyli niskie napięcie obwodu wyłącznika ciśnieniowego oleju. Chodzi konkretnie o zawór V-teca. Mogło być wiele przyczyn takiego stanu -  nie chcę się tutaj o tym rozpisywać. Jak dla mnie brzmiało to na jakąś pierdołę i tak zostawiliśmy ten egzemplarz. Sprzedający jeszcze tego samego dnia obiecał wrzucić auto do swojego mechanika i sprawdzić o co dokładnie chodzi. Naprawa wymagała niestety narzędzi specjalistycznych, więc sami nie mogliśmy specjalnie nic wskórać. Podejrzewam, że 3/4 osób w takim momencie porzuciłoby ten konkretny egzemplarz, ale dla mnie był jednak "rozwojowy" - bo czułem, że to jakaś pierdoła.



Mimo to szukaliśmy w międzyczasie innych aut. Znaleźliśmy takiego samego Accorda, tylko w innym kolorze, z jasnym wnętrzem, 2 lata młodszego (2005), no i z polskiego salonu. Auto kupione we Wrocławiu i użytkowane przez 3 właścicieli. Przebieg 231.000 km - o ile dobrze pamiętam, czyli nieznacznie większy niż poprzedni Acco. Nie było daleko, wiec od razu umówiliśmy się na oględziny. Auto było na sprzedaż, gdyż właściciele obrośli w służbówki i Honda głównie stała sobie od jakiegoś czasu w garażu (w ciągu ostatniego roku tylko 5000 km przelotu, co było widoczne w cepiku). Standardowo sprawdziłem lakier - wszędzie nominalnie, ale sama powłoka nie była w tak dobrym stanie jak w tym niebieskim egzemplarzu - było trochę większych rys i ze dwie małe wgniotki. Silnik suchy, generalnie nie za bardzo było się do czego przyczepić. Pojechaliśmy zobaczyć jak się nim śmiga itd. W trakcie jazdy zadzwonił właściciel tego poprzedniego - niebieskiego. Okazało się, że był zapchany filtr zaworu v-teca. Wystarczyło go wyczyścić, wymienić taki dodatkowy, a na końcu wymienić olej + filtr i po sprawie. Była do dobra wiadomość, bo ta szara nie przypasowała ani mnie, ani Kubie. Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy ponownie zobaczyć niebieską, korzystając z tego, że byliśmy na świeżo po oględzinach szarej. Niebieska była pod każdym względem lepsza - również pod względem wyposażenia. Miała elektrycznie zamykaną klapę i fajną ciekawostkę pod podłogą bagażnika - zamiast koła dojazdowego producent zapewnił mały kompresor i specjalny płyn do opon (zestaw wyglądał na nigdy nie używany). Fajny ficzur zwłaszcza w przypadku chęci montażu LPG - wtedy butla wejdzie do wnęki koła zapasowego i nie będzie konieczne posiadanie "dojazdówki".

Następnego dnia umówiliśmy się jeszcze na przegląd techniczny, bo chciałem zobaczyć Accorda od spodu + sprawdzić czy nie ma jakiś wycieków z układu napędowego. Ze zdziwieniem odnotowałem, że oprócz nalotu rdzy na niektórych el. zawieszenia nie było poważnej korozji. Silnik i skrzynia suche jak pieprz. Nie pozostawało nic wincyj, jak ustalić ostateczną cenę i dokonać zakupu. 



PS. Kuba wpadł w hondziarstwo jak śliwka w kompot. Dzień po zakupie wysyłał mi najlepsze (czyli najgłupsze) memy z linii "vtec just kicked in yo" :D T


PS2. To mój ulubiony:











niedziela, 4 marca 2018

ZAKUPIWSZY: Skoda Superb


Witam. Wpis na szybko, bo jakiś niewyspany jestem. W sobotę miałem dosyć nietypowe zadanie. Musiałem odebrać ze Szczecina zabytkowe pianino, którego chciała pozbyć się moja szwagierka ze względu na chęć powiększenie przestrzeni w mieszkaniu. Wynająłem zatem busa, a kol. Koza stwierdził, że chce jechać ze mną. Jeśli dobrze pamiętacie to jest to ten kumpel, który ostatnio szukał jakiegoś większego auta. Jedno z podejść możecie znaleźć TUTAJ. Ostatecznie oprócz pianina do Wrocławia przyjechała też - co już widzicie po tytule - Skoda Superb.


Zacznę od busa, bo rzadko kiedy mam okazję pośmigać nowymi samochodami na tyle długo by wyrobić sobie jakieś wnioski na ich temat. Nie potrzebowałem dużego samochodu, zdecydowałem się zatem na Toyotę Proace i to chyba tę najmniejszą z 3 dostępnych wariantów długości. Muszę przyznać, że zaskakująco przyjemnie się tym śmiga. Na pokładzie jest wszytko czego dusza zapragnie, sporo tam zabawek, których nie spodziewałbym się z zwykłym dostawczaku. Mamy zatem system Start-Stop (da się go wyłączyć), możemy przez Blutacza podłączyć sobie telefon do samochodowego systemu multimedialnego, no i mamy też kilka typowo użytkowych patentów. Przykładowo jeśli chcemy przewieźć coś długiego to pod siedziskiem pasażerów jest specjalny otwór w grodzi pozwalający na transport naprawdę długiego ładunku. Jeszcze inny - tym razem już naprawdę pomysłowy patent to opcja złożenia jednego z siedzisk celem włożenia tam np. jakiejś dużej paczki, która nie zmieściła się na "pakę" O tak:



Niby było pomierzone, ale stresik czy wejdzie pomiędzy nadkola i tak był

Spalanie - na trasie prawie 800 km średnie spalanie wyszło mi 6,5 litra. Czyli całkiem mało zważywszy na to, że duża część podróżny odbywała się po trasie S3, więc przy maksymalnej dozwolonej prędkości, a do tego na tempomacie, no i potem z 250 kg pianinem na pokładzie. Poza tym ten Proace miał jakieś 4300 km przebiegu jak go odbierałem - podejrzewam, że średnie spalanie jeszcze nieco spadnie po nakręceniu kilku, czy też kilkunastu tysięcy km. Co mnie ogromnie zaskoczyło - po otworzeniu drzwi kierowcy powyżej progu znajdziemy wlew AdBlue. Myślałem, że ładują to tylko do takich większych silników typu 3.0 gnój od VW, a nie do takiego mikrusa jak ten 1,6. Na minus - układ kierowniczy, który nie daje dobrego wyczucia samochodu i przy dużych prędkościach nawet mały ruch kierownicą powoduje zdecydowanie zbyt dużą reakcję samochodu. Stare - hydrauliczne - układy wspomagania są pod tym względem niezastąpione. Podejrzewam, że tu pod maską znajdowało się wspomaganie elektryczne.


W Szczecinie Koza miał nagranego ciemnozielonego Superba w leniuchu z 2004 roku i silnikiem 2.8 pod maską. Kosztował on zaskakująco mało - 8,5 koła (+ opłaty) i to był chyba decydujący czynnik.


Generalnie strasznie nie lubię takich szybkich zakupów, ale wzięliśmy go bez jakiś dłuższych oględzin. Nie był specjalnie ładny, nie był w jakimś wielkim spasie, nie był w super stanie, ale był... tani. Objechałem go na szybko miernikiem grubości lakieru - żaden element nie był powtórnie malowany. Tuż obok znajdował się salon Skody, więc podskoczyliśmy sprawdzić, czy przebieg jest prawdziwy. O dziwo prawdziwy. Ostatni wpis z listopada 2017 roku - 220.000. Na liczniku nieco więcej, czyli wciąż stosunkowo mało jak na silnik 2.8. Samochód sprzedawał handlarz z dziedziny tych co mają po prostu wyj...Generalnie szkoda gadać - wszyscy to znamy na pamięć. Rozśmieszyła mnie tylko jedna rzecz - tuż obok Superba stała sobie stara Mazda 323 (foto poniżej), więc podszedł zrobić jej zdjęcie. Gość tak patrzy na mnie i z gigantycznym zdziwieniem na twarzy pyta - stary ale po co Ty robisz to zdjęcie. Zupełnie nie był w stanie przyswoić faktu, że niektórych interesują takie właśnie auta a nie "Audice z roczników 2-16 i 2-17"


No i tak przy okazji wyjazdu po pianino Koza kupił furę, za którą rozglądał się od chyba roku, jak nie dłużej. A no i przy okazji - jak ktoś jest zainteresowany to na sprzedaż będzie Baleron Kozy. Srebrne 280E z klimą. Dobranoc.






poniedziałek, 30 października 2017

NIEZAKUPIWSZY: Żuk A-16


Witam. Dziś tylko szybki wpis o wyprawie po Żuka. Wyprawa nie należała do tych odległych - rzecz działa się bowiem we Wrocławiu. Historia jakich wiele - dzwoni mój dobry kolega Kuba i pyta czy nie wybrałbym się z nim oglądać Żuka. Wiadomka - jadę. Miałem być tą bardziej racjonalną stroną - czytaj zniechęcającą do tak głupich pomysłów. Na miejsce oględzin udaliśmy się Fiaciorem Kuby, którego możecie znać choćby z tego materiału.


Żuk w kultowym kolorze L-84 był warty zainteresowania z dwóch względów - przy cenie 2500 zł (i to do negocjacji) prezentował w miarę rozsądny stan, a do tego była to nieco rzadziej występująca w naturze odmiana Żuka w pikapie - ta z podwójną kabiną - model A-16. Stan samochodu po wzięciu pod uwagę niezbędnej poprawki na fakt, że mamy do czynienia z autem o jakości wykonania bliskiej pojazdom przedwojennym, okazał się być nawet znośny. Korozja była co prawda tu i ówdzie, ale nie ma co drzeć o to szat. Żuk nie wystartował od razu z banalnego powodu -  braku paliwa. Po jego uzupełnieniu miałem okazję po raz pierwszy przejechać się Żukiem. Nie będę rozpisywał się tu jakoś szczególnie o walorach jeżdżenia tym wehikułem - tudzież o ich braku - nadmienię wyłącznie, iż poruszaniu się Żukiem towarzyszy nieustanne zadowolenie z kategorii - "to jedzie!". Niemniej fura jakoś tak umiarkowanie przypadła nam do gustu, choć w oku Kuby widziałem chęć zakupu. Umówił się z właścicielem, że namyśli się, porozmawia z żoną i za kilka dni da znać jaką ostatecznie podjął decyzję. Po tych kilku dniach i szybkim telefonie do właściciela okazało się, że auto sprzedało się, także opcja zakupu upadła. Nie napiszę, że niestety. Po prostu auto znalazło innego chętnego i tyle.

Dokumentacja oględzin jest dosyć bogata - najpierw mam dla Was 3 filmiki, a potem jeszcze trochę zdjęciw.





Tabliczka zastępcza - stara pewnie odpadła





Slicki na tylne osi - ciekawe czy latałby po mokrym



Ze Zbyszkiem, który oferował na sprzedaż wzmiankowanego Żuka bardzo fajnie nam się rozmawiało i w trakcie tych debat wyszło, że zajmuje się on produkcją mebli na zamówienie. Firma nazywa się Wolne Meble - tutaj link do ich FB. Zaprosił nas do swojego warsztatu, we wnętrzu którego dostrzegłem to:




Okazało się, że Zbyszek przerabia razem z kolegami Simsony Schwalbe na skutery elektryczne! Skuter w ruchu możecie zobaczyć na przykład TUTAJ. No i nic dziwnego - Zbyszek jest prezesem Koła Naukowego Pojazdów i Robotów Mobilnych Politechniki Wrocławskiej. Także przy okazji poszukiwania gratów można poznać bardzo ciekawych ludzi.

A wracając do Żuka - wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Kuba. Razem ze znajomymi kupili coś. Nie chciał zdradzić co, kluczył w zeznaniach, w końcu rzucił tylko, że to bardzo głupi pojazd... Podejrzewam co to może być. Spodziewajcie się następnego wpisu...