Witam w kolejnej
szrohistorii. Tym razem bohaterem będzie Koza i jego Beczka 200D. To też dosyć
stara historia, gdyż wszystko działo się jeszcze na początku naszego
studiowania. Słowem wprowadzenia - uczyliśmy się na Polibudzie na Wydziale
Architektury, kierunek Planowanie Przestrzenne. Mieliśmy zatem trochę zajęć
czysto plastycznych - m.in. sławetne plenery malarskie, które odbywały się w
rożnych fajnych zakątkach Dolnego Śląska. Albo przed naszą uczelnią. Ale ten, o
którym piszę miał miejsce w Bardzie. Zakładam, że każdy Dolnoślązak zna ostry
podjazd znajdujący się w tej urokliwej miejscowości, który później będzie
ważnym składnikiem tego opowiadania. Mam nadzieję, że część rzeczy, o których
będę tu pisać zdążyła się już przedawnić...
Koza posiadał podówczas
świeżo zakupioną ciemno zieloną Beczkę z nieśmiertelnym 200D (ten akurat, jak
na złość, był lekko śmiertelny) i jasnym wnętrzem. Choć to ostatnie określenie
jest nieco na wyrost - kolor tapicerki na fotelu kierowcy był bliższy kolorze
smoły - nie wiem co tam się działo. Nieważne. Fura ZAZWYCZAJ jeździła i
jako-tako sprawdzała się jako środek transportu. Przytoczę jedną śmieszną
sytuację z jej licznymi awariami - najbardziej zaskoczyła nas kiedyś spora
eksplozja pod maską. Zatrzymaliśmy się, Koza z lękiem otworzył maskę, naszym
oczom ukazała się komora silnika, on sam, i osprzęt perfekcyjnie pokryte warstwą
zmieszanego oleju silnikowego i napędowego. W przypadku każdego innego samochodu byłby to
spory problem, ale spróbowaliśmy ponownie opalić, no i za którymś razem udało się,
więc zamknęliśmy maskę i po prostu pojechaliśmy dalej:) Po dziś dzień nie wiem
co to było. Jakiś Ukrainiec, który kupił później ten wózek (to też dobry materiał na osobny wpis) oglądając tę
zasyfioną komorę wspomniał tylko, że wyglądało to na próbę odpalania na
wstecznym. I nie powiem - odpalanie na pych/linkę to był chleb powszedni z tym
Merolem (zwłaszcza przy temperaturach poniżej 10 stopni), ale akurat na wsteku
nigdy nie próbowaliśmy:D
Także Beczka miewała
czasami swoje humory, ale jak wiemy, do odważnych świat należy i to właśnie auto
zostało wybrane jako środek lokomocji, który dostarczy Wojciecha razem z grupką
naszych znajomych na wspomniany plener. Muszę też dodać, że w tamtych czasach
park maszynowy jakim dysponowaliśmy my i nasi znajomi nie był zbyt imponujący i
Beczka wydawała się całkiem rozsądnym wyborem na tle np. Peugeota 106. Ale
wracając do wyjazdu - nie trzeba chyba dodawać, że taka impreza to właściwie
impreza, a nie plener i ta pierwsza zaczęła się już dobrze przed wyjazdem, a w
trakcie jazdy było już naprawdę dobrze. Na pokładzie było w sumie 5 dosyć
zadowolonych osób. Dodam, że przyczyną radości były nie tylko płyny... Dużo
istotniejsze były inne, że tak to określę, odchyły od stanu normatywnego. Nie
pamiętam już dokładnie jak to się stało, ale z jakiegoś powodu Beczka nie miała
wtedy przeglądu (zapewne po prostu by go nie przeszła). Żeby było jeszcze
gorzej to Koza nie zabrał z domu niczego, co zazwyczaj zabieramy w podróż
samochodem (w sensie papierologii). Na pokładzie nie było zatem ani OC (chyba
nawet nie było opłacone), ani prawa jazdy, dowód rejestracyjny co prawda był,
ale bez wbitego przeglądu i dodatkowo poświadczający fakt braku
przerejestrowania Beczki, czyli tylko pogrążał legitymującego się
nim zawodnika. Ale to nie wszystkie złe informacje - auto było zalane czymś troszkę innym
niż ON... Nawiasem mówiąc dodam, że były też próby jeżdżenia na
"Bartku" - Beczka oczywiście bardzo ochoczo konsumowała ten olej słonecznikowy,
a były to jeszcze czasy, kiedy taki 5-litrowy "Bartek" kosztował
w "Biedrze" zauważalnie mniej niż litr oleju napędowego. Pamiętam, że wszystkich gości
piwnicy Kozy nieustannie dziwił widok dziesięciu 5-litrowych butli
"Bartka" stojących za drzwiami. Zakładasz knajpę - takie były najczęstsze reakcje ludzi
mniej świadomych, nieobeznanych w motoryzacji. Ale akurat w tym wypadku to nie był
"Bartek"...
Macie już zatem pewien
obraz sytuacji. I tak oto wesoła paczka w Beczce jechała sobie drogą krajową nr
8 z Wrocławia do Kłodzka (będąc przy okazji częścią międzynarodowej trasy E67),
aż dotarli do słynnego podjazdu w Bardzie. Sam miałem dwulitrową Beczkę w
grzechotniku i z doświadczenia wiem, że górskie obszary nie są tym co to auto
najbardziej lubi. Wojciech wkręcił motur na wyższe obroty, nabrał rozpędu, ale
na nic te szoferskie zabiegi. Została tylko szybka redukcja na 3-kę, potem
redukcja na 2-kę, następnie redukcja na 1-kę, redukcja na .... a no tak - nie
ma już nic lepszego. Nie będę się też silić na jakieś literackie opisy tego co
zaszło potem - krótko i rzeczowo mówiąc Beczka wysrała się na ten cały pomysł i
zdechła powodując gigantyczny korek na drodze za nią. Całe 55 KM poległo w tej
nierównej batalii w masą własną i masą pasażerów na pokładzie.
Cały zabawowy wymiar wyjazdu nagle prysł i zrobiło się bardzo
nerwowo. Samochód stał już prawie na górze podjazdu, a za nim kłębiły się
coraz większe tłumy samochodów i wkurzonych kierowców. Chwilę po całym zajściu z
naprzeciwka jechał sobie akurat radiowóz drogówki - i co przyprawiło Kozę prawie
o zawał serca - zatrzymali się na poboczu i podeszli do samochodu. Generalnie
rzecz biorąc sytuacja była taka, że mogli wtedy spokojnie zrobić Kozie z dupy
jesień Średniowiecza (pasażerom przy okazji też). Kary za poszczególne wykroczenia mogły opiewać na wielokrotność ceny samego samochodu.
I kiedy już Koza wyciągał
ręce, żeby zakuli je w kajdany gliniarze grubo zbrechtali z całej sytuacji,
rzucili naprędce, że nie powinniście jeździć takim "gównem" i
zaoferowali pomoc w zepchnięciu auta na przeciwległy pas, a potem na pobocze. Tak też uczynili po czym ...ulotnili się gdzieś dalej. Uff.
I tak skończyła się ta
cała akcja. Potem - już z górki - auto jakoś odpaliło i dowiozło całą ekipę na
miejsce. Koza dodał tylko do tej historii wspomnienie, że już na miejscu nasz
wspólny znajomy za każdym razem musiał go ciągać Laguną I na lince przez jakieś
pół godziny zanim Beczka nabrała temperatury i , co za tym idzie, chęci na zaskoczenie. Ale ostatecznie
wróciła w glorii chwały do Wrocławia. Najgorzej, że nie zachowały się nam
prawie żadne zdjęcia tej jakże wspaniałej Beczki - poza jednym, na którym niejaki Maciej Ś. pokazuje
suty. I tym sympatycznym akcentem kończę.
Pozostałe Szrohistorie:
Idealnie :) Tak przy okazji tego zdjecia i Skody na nim widocznej - przypomnialo mi sie takie forum youngtimer.pl(i dyskusje na temat co jest youngtimerem, a co nie i tak w kolko :D). Pamietam, ze na tym forum byl osobnik z Wroclawia posiadajacy wlasnie taka Skode i granatowego Kadetta D, chyba w wersji "Berlina". Czy sa jakies powiazania? ;)
OdpowiedzUsuńJa tez mam troche "szrohistorii", moze nie zawsze byly "szro" ale zawsze mialy zwiazek z samochodami. Ich glownym bohaterem bylo zazwyczaj czerwone Audi Cygaro, ktore dokonalo zywota w 2009 roku w Walbrzychu - wymuszenie pierwszenstwa przez Mazde 323 podczas ulewnego deszczu... Ale historii z tym Cygarem jest tyle, ze to chyba temat na osobny wpis ;)
Kumpel mial tez dupowoz marki Daewoo Nexia LPG, kupiony do pracy za 1500zl(pracowal jako kurier, wozil wywolane zdjecia do punktow odbioru). Dwa dni po zakupie zostal najechany przez autobus - bilans strat wynosil zbita lampe, odksztalcona klape bagaznika i lekko przerysowany zderzak. Ubezpieczalnia wycenila szkode na bodajze 1300zl, wiec koszt zakupu zwrocil sie praktycznie od razu ;) Za 30zl dokupiona zostala lampa na szrocie a zderzak zostal pomalowany w warunkach podworkowych sprayem marki Motip za 10zl. Klape wyklepalismy sami, jednakze gdy zamykal ja ktos niewprawiony(trzeba bylo nia konkretnie pierdyknac) lubila sie otwierac pozniej na wybojach. Mina innych uzytkownikow drogi bezcenna ;) To samo dzialo sie czasami z klapka wlewu paliwa. Ciezko zapomniec rowniez o fotelu kierowcy, ktory bardzo lubil sie lamac. Po wymianie trzeciego czy czwartego z kolei fotela w samochodzie w koncu zagoscil patent, ktory zakoncyl ten proceder - za fotelem kierowcy pojawilo sie kolo zapasowe, ktore chronilo przed wyginaniem sie oparcia na wszystkie strony :D Ogolnie ten samochod byl jednym wielkim patentem, byly to czasy studenckie a ze obydwoje z kolega powoli restaurowalismy swoje Cygara to Nexia zawsze naprawiana byla po kosztach, zazwyczaj za pomoca drutu, tasmy klejacej i wkretow :D Pamietam ze miala przez dluzszy czas taka dolegliwosc, ze gaz strzelal w dolot, poniewaz mikser gazu mial urypane sruby od regulacji. Szlo sie przyzwyczaic. Jakis czas po zlikwidowaniu tej usterki pojawil sie nowy problem - podczas jazdy po wybojach lub z gorki samochod potrafil po prostu gasnac i nie odpalac... Winna byla centralka od gazu, poniewaz nie stykaly tam jakies kable. Oczywiscie zostalo to naprawione za pomoca tasmy izolacyjnej; jednak po pewnym czasie problem pojawil sie znowu. Jako ze nikt nie zawracal sobie glowy takimi blahostkami, zostal opracowany sposob podpierania tej centralki kolanem podczas jazdy po co gorszych wybojach, aby samochod nie gasl :D Nexia dokonala zywota poniewaz przekroczono termin wymiany rozrzadu o 10 000km... Jednak oczywiscie dojechala do mechanika, dopiero po odpaleniu u mechanika wysral sie rozrzad i silnik ze stanu "sprawny" przeszedl w stan "kwalifikujacy sie do wymiany). Po smierci Nexii umarla pewna epoka; kumpel popracowal tam jeszcze z miesiac i potem razem przeszlismy do innej firmy. Ten samochod byl kompletnym lumpem, jednak odbylo sie nim tyle wycieczek, przezylo sie w nim tyle ciekawych lub smiesznych przygod i przezylo tyle chwil grozy ;) ze do dzis jest on dla mnie symbolem czasow studenckich. Musialbym przysiasc kiedys i spisac sobie te wszystkie historie na papierze... Chyba kazdy fan motoryzacji mial kiedys samochod, ktory wspomina podobnie.
Fajna historia - ja czekam na wiecej :)
Tak - ten osobnik to ja:D Był nawet taki moment, że miałem równocześnie 3 graty. Wspomnianą żółtą Skodę S100, niebieskiego Kadetta i jeszcze beżowego Kaszlaka. Zresztą wszystko jest opisane w okolicznościowym 100 wpisie na szrociakch.
UsuńA nieodżałowanego youngtimera.pl bardzo dobrze pamiętam. Sam udzielałem się nawet w sławetnej dyskusji co jest, a co nie jest YT.
A historia z Lanosem jest zajebista. Bardzo dobrze kumam takie klimaty i stąd też bardzo fajnie mi się to czytało. W sumie może tak zrobię, że jeśli ktoś będzie mieć jakąś fajną historię związaną ze starymi furami to mogę ją tutaj opublikować.
ejejej akurat "Pedzio" był dużo rozsądniejszym wyborem bo przynajmniej nigdy nie klęknął (i poza stanem blacharskim był całkiem nie najgorszą furą)
OdpowiedzUsuńA teraz sprostowania:
To nie był wyjazd na plener malarski tylko studencki czysto rozrywkowy wyjazd w góry, do Karpacza w grudniu 2007. Plenery rysunkowe były w lecie jakoś na początku studiów. Wyjazd był organizowany przez Tomasza K. i jego znajomych (a więc ludzi mocno zaangażowanych religijnie). Jak i dlaczego my się tam dołączyliśmy to chyba nawet wtedy nikt nie wiedział. Zdecydowanie odstawaliśmy celem wyjazdu i w ogóle wszystkim. Ja leciałem Pedziem 106 ze Specem, Kudłatym i Marianem. Mieliśmy dogonić się po drodze i mieć linkę holowniczą "tak na wszelki wypadek". Generalnie warunki na drodze były mocno mocno zimowe a ruch bardzo duży. Gdzieś blisko Karpacza stanęliśmy w gigantycznym korku- to był korek Kozy. Kiedy w końcu się ruszyliśmy przejechaliśmy koło winowajcy, na jednym poboczu był Merol z osranym kozą i wesołą resztą ekipy a na drugim radiowóz. Wjechałem na szczyt wzniesienia, wypakowałem pasażerów, wyciągnąłem linkę i jechałem w dół. Merol odpalił sam z siebie. Całe szczęście bo próba ciągnięcia go na lince pewnie skończyłaby się wyrwaniem połowy dupy w Pedziu. Smart repair przy użyciu ducktape było ok żeby nie wiało do kabiny ale nie wiem jakim cudem w tym aucie do końca zawieszenie nie wpadło do bagażnika. Mając na miejscu jeden sprawny samochód (do Laguny nie mieliśmy dostępu bo ta część wycieczki była na nas ciągle obrażona) wszędzie w 10 osób poruszaliśmy się Peugeotem 1,1. Pamiętam latanie totalnie zasypaną drogą na Przełęcz Okraj. Koza wtedy nie ogarnął driftu i wyładował tyłem Pedzia w zaspę ale "nic się nie stało" :)
Reszta wyjazdu to standard- wielka ilość używek przez które przebrnęliśmy. Warte wspomnienia są chyba tylko Kowal który prawie zamarzł w lesie i oczywiście Ziomuś biegający nago dookoła ośrodka.
http://tnij.org/pa8eju1
http://tnij.org/jbtzg8q
ps.
właścicielem Kadetta D Berlina był Qra- autor tego bloga :)
ps2.
youngtimer.pl pamiętamy [i]
Cholera za dużo wódki - wszystko nam się pomieszało;) Więc cel wycieczki był trochę inny, ale całe wydarzenie miało miejsce. Ponoć mówili o tym nawet w jakiś wiadomościach w telewizorni:D
UsuńA i spoko, że odnalazło się trochę więcej zdjęć.
I jak Mercedes mógł tak zejść na psy produkując nieśmiertelną beczkę do której można było wlać wszystko co było pod ręką, a potem wypuścić okulara który po kilku latach wygląda jak pojazd Flinstonów.
OdpowiedzUsuńSuper historia. Jednocześnie widać jak się zmieniła nasza policja. Teraz bez mega mandatu, zabrania DR i lawety by się nie obeszło. A pamiętam jak około 10 lat temu jeździłem też takim szrotem i na jednym z głównych rond w stolicy pomagałem odpalać radiowóz na kable bo im padł akumulator. Nawet mam zdjęcia ;)
Dalej jest tak, że możesz trafić na spoko gliniarzy. Mnie ostatnio zatrzymali ze te blachy w Baleronie i chcieli mi zabrać dowód za to i oczywiście wlepić pincet, ale pogadałem z nimi, pośmiałem się i puścili z ostrzeżeniem.
UsuńHehe, sprostowanie mistrzowskie ;) Rzeczona Nexia wciagala kiedys wesola 6 osobowa ekipe i zapas alkoholu oraz zarcia(5 konkretnie zamroczonych alkoholem osob plus ja, znaczy szofer - oczywiscie trzezwy) pod gorke na Gadowiance, jechalismy na impreze w strone FATu. Tez zaczynalismy jakos z czwartego biegu, na samym wierzcholku jechala juz na dwojce prychajac gazem w dolot. W drodze powrotnej odmowilem zabrania takiej ilosci osob poniewaz obawialismy sie, ze Nexia moze sie rozkraczyc :D Przypomnialo mi sie tak na szybko, ze kiedys zawracalismy ta Nexia na jakiejs wiosce pod Wroclawiem. Jako ze bylo ciemno jak w dupie a Nexia oczywiscie nie posiadala swiatla wstecznego, kumpel wycelowal zadem w przydrozny row i zawislismy na progach(na szczescie nie byly zardzewiale). Odludzie totalne, zero samochodow, zero ludzi tak wiec wyruszylismy w poszukiwaniu ratunku. Przebrnelismy przez zablocone pole i znalezlismy w koncu jakies gospodarstwo. Na cale szczescie byl tam facet, ktory wlasnie wrocil z trasy ciezarowka i zgodzil sie nas wyciagnac. Potem zapraszal nas na wodke ale odmowilismy, bo byla chyba 2 w nocy. Ustawilismy sie z nim na flaszke na inny termin, ale od tego czasu minelo jakies 6 lat i jeszcze tam nie dotarlismy :D
OdpowiedzUsuńA taki korek jak opisany przez redaktora naczelnego zrobilem kiedys Cygarem na przejezdzie kolejowym w strone Lesnicy jak budowali stadion. Cygaro zesralo sie tuz przed przejazdem kolejowym... w drodze do mechanika ;) Powodem byly liczne perturbacje zwiazane z osprzetem skrzywdzonym niegdys przez instalacje gazowa, ktora zostala dzien wczesniej zdemontowana i samochod wybieral sie na regulacje. Chechlalem tak dlugo, az zdechl akumulator i utworzyl sie gigantyczny korek. Na szczescie nadeszla odsiecz w postaci ojca znajomego, ktory dociagnal mnie na lince do warsztatu. Jak wracalismy, korek ciagnal sie az do ulicy Pilczyckiej :D To byly piekne czasy...
tyle osob w tej beczce i nikt nie wpadl na pomysl zeby wszyscy razem wypchali ta beczke na ta gore?
OdpowiedzUsuńja jak kiedys DFem najechalem na wielki kamien i rozwalilem miske olejowa to potem przez pol lublina (z 7km) pchalismy tego Fiata w trzech pod blok, tez byl za nami ogromny korek ;) a nikt nie chcial pomoc podholowac, znaczy jeden gosc Zukiem sie zatrzymal jak zesmy machali i szczerze chcial podholowac ale mowil ze ma blok pekniety i olej cieknie i sie musi spieszyc zeby tego oleju starczylo zeby wrocil, i faktycznie chwila rozmowy i juz mala kaluza oleju zostala, ale dalismy rade, choc to ze 3h zajelo
Diesel jeździł na słonecznikowym a nie na rzepaku?
OdpowiedzUsuńJa miałem kiedyś cinquecento 700. Straszny grat, kupa korozji i ogólnie tragedia. Oczywiście zawsze woziłem spory zapas drutu. Za ktorymś razem jak pojechałem w długą trasę zaczęło się sypać wszystko: przekaźnik świateł, pająk, przy kierownicy, przewody od elektryki zaczęły się rwać jeden za drugim, pękł przewód od chłodnicy, ułamał się tłumik... Ogólnie w jednej powrotnej trasie wiekszość czasu go naprawiałem. Tuż przed Warszawą pękł kolektor wydechowy i już nie miałem jak go usadowić na swoim miejscu, żeby było choć ciut ciszej. Na szczeście obok był płot z siatki... Dodam że podróż odbywała się nocą, późną jesienią i padał śnieg z deszczem. Najgorsze 250 km w moim życiu ale co się wtedy nauczyłem mechaniki to moje. Teraz to się nie boję jechać czymkolwiek gdziekolwiek.
Sassin
z opisu wynika jak by sie lamal w pol i urywalo sie wszystko co jest pomiedzy przodem i tylem ;p
Usuńchyba troche to "podkolorowales" bo dlugo zyje i nie widzialem zeby kable sie same z siebie urywaly, no chyba ze sie nimi cos przywiazalo ;p
poza tym w CC niema przekaznikow od swiatel i wlasnie sie przez to pala pajaki, ja w swoich dorabialem i wtedy sie nic nie pali.
peknietego weza chlodnicy wspolczuje, pewnie juz uszczelka pod glowica byla kiepska i bylo duze cisnienie?
ja majac jeszcze 700tke w swoim CC to wymienialem UPG mniej wiecej co 2 miesiace, i profilaktycznie przed dluzsza trasa (i bralem na zapas uszczelke) ;) silnik 700 to jeden z najgorszych silnikow swiata, potem w swoim cc wymienilem caly zespol napedowy na 900tke i juz sie wszelkie klopoty skonczyly.
tez mi kiedys odpadl tylny tlumik, i srdokowa plecionka sie przedarla (ale nie naraz) a dwururka sie wyrwala z glowicy jak na jakis konar najechalem, ale nie pekla, i jakos dluzszymi srubami sie dalej ja udalo przykrecic do glowicy ;)
@Sassin
UsuńTo faktycznie mógł być rzepakowy.