Doszły mnie dziś
smutne wieści - zamknięto znaną wrocławską giełdę samochodową na ulicy Gnieźnieńskiej. Już od jakiegoś czasu taki wariant wydawał sie coraz bliższy - sprzedających było coraz mniej, w końcu przeniesiono plac z samochodami na sąsiedni, ale znacznie mniejszy teren, na którym wcześniej sprzedawano tylko części do aut. Tę większą część placu kupił jakiś deweloper i najprawdopodobniej zostawianie ona zabudowana kolejnym wspaniałym kartonowym osiedlem o prestiżowej nazwie. Dziś rozmawiałem z
ojcem i potwierdził mi, że nawet ta mała część już nie funkcjonuje... Planowałem zrobić jakiś materiał wideo o giełdzie ale nie zdążyłem. Dziś kilka osobistych słów o tym miejscu - bo to mu się należy.
Pamiętam, że
chodziłem tam już jako łepek z ojcem, w czym pewnie można doszukiwać się fundamentów mojej pasji do samochodów. W ostatnich latach lubiłem tam iść bez żadnego konkretnego powodu - raczej ze względów sentymentalnych, bo rzadko kiedy trafiało się jakieś auto, które było dla mnie interesujące. Chyba ze 3 lata temu trafiłem na perfekcyjnego pod każdym względem Mercedesa C124 z czerwonym materiałowym wnętrzem. Był do wyrwania za 24.000 zł, kilka tygodni później widziałem go na stronach jednego ze znanych dealerów Mercedesa za 32.000 zł. Pamiętam, że pod koniec najlepsze auta (jak dla mnie) stały zawsze nie na samym placu, a na wąskiej uliczce dojazdowej do giełdy - z wiadomych względów była to najlepsza lokalizacja na sprzedaż auta, a do tego całkowicie darmowa. To tam już od wczesnego rana zawsze ustawiały się największe gruzy za 1000, czy 2000 złotych. Kiedyś wśród chińskich skarpet, akcesoriów wędkarskich i używanych opon wypatrzyłem całkiem ładną czerwoną Hondę Prelude III generacji - ale to była dla mnie radocha.
Pamiętam jeszcze jedną rzecz - ten jeden jedyny raz miałem czynny udział w zakupie auta na tej właśnie giełdzie. Kolega poszukiwał czegoś na start, swojego pierwszego samochodu. Nie wiem co mi strzeliło do łba, ale stwierdziłem - idziemy na giełdę! No i poszliśmy. Na miejscu naszą uwagę przykuło Audi 80 w bardzo nietypowym, niebieskim kolorze. Pod maską siedziało niezabijalne 2.0 90 KM - prosty, niewysilony i co za tym idzie trwały silnik. 80-tka kosztowała 3,5 koła i wydawała się spoko opcją na pierwsze auto dla Marka - w końcu to porządne niemieckie auto z tych lat, kiedy jeszcze projektowano samochody z nastawianiem na długoletnią i bezproblemową eksploatację. Niestety z czasem auto okazało się chybionym zakupem - psuło się dosyć często, a kulminacją wszystkiego była zatarta panewka korbowodowa. Marek chyba po roku sprzedał to cholerstwo w diabły za jakieś grosze tuż po nieudanej naprawie silnika. Do dziś ma uraz do - jak to często mawia - "kAudi" :)
Szkoda, że to wszystko to już historia... Teraz w razie czego pozostaje chyba tylko giełda w Lubinie - jakieś 80 km od Wrocławia, za to jest ona wciąż bardzo duża. Byłem tam dobre 10 lat temu - może wybiorę się znowu, bo może i ta giełda zniknie za jakiś czas.
To ostatni wpis w tym miesiącu - udanych świąt ziomki!
To ostatni wpis w tym miesiącu - udanych świąt ziomki!