Witam.
Dawno już nie kupiłem żadnego grata, stąd też musiała nastąpić zmiana w tym
temacie. Szanujący się graciarz powinien przecież kupić coś przynajmniej raz na
rok. No i tak też się stało, gdyż wszedłem w posiadanie Daewoo Tico. Skąd taki wybór? Otóż we Wrocławiu w
sierpniu realizowano zdjęcia do 6-odcinkowego serialu "Wielka Woda"
dla Netflixa. Do ujęć na ulicach Wrocławia potrzebowano sporo samochodów, których rocznik produkcji nie przekraczał 1997 roku i stąd też decyzja o zakupie jakiegoś auta, które
będzie można wynająć ekipie realizującej zdjęcia. Tikaczu (bo tak go nazywałem)
wydawało się idealnym wyborem, bo są to wciąż bardzo tanie i raczej niezawodne
auta, a przy tym znakomicie pasowało do realiów powodzi z 1997 roku. Pamiętam,
że pod koniec lat 90. było ich naprawdę dużo na ulicach i nic w tym dziwnego
skoro od - zdaje się - 1996 roku montowano je na Żeraniu.
ZAKUP
We
Wrocławiu nie było łatwo trafić na coś sensownego, więc po ten
egzemplarz udałem się do Jawora, miasta odległego od Wrocławia o
jakieś 60 km. Tikaczu był wystawiony za 9 stów do negocjacji i wydawał
się całkiem niezły. Ze słów sprzedających wynikało, że
przyjechałem go oglądać jako pierwszy, choć jak wiem ze swojej
późniejszej historii sprzedaży tego auta, to raczej byłem pierwszym sensownym
kupującym, a nie pierwszym w ogóle, ale o tym później. Tico było zgodne z
opisem, rdzy nie było za dużo, przebieg 84.000 km wydawał się autentyczny,
zresztą kto by kręcił takie auta. Przednie opony były dwuletnie, akumulator
roczny, olej i filtr świeżo po wymianie, a do tego jeszcze samochód pochodził z
praktycznie pierwszych rąk (rodzina pierwszego właściciela). Do tego kolor auta był
neutralny, co jest bardzo istotne przy produkcjach, które mają potem trafić na ekrany. Stargowałem całe 5 dych i zanabyłem tego małego i przebiegłego zawodnika. Z połową baku. Wstępny plan zakładał, że jak wpadnie mi dużo dni zdjęciowych to
zakończę jego żywot godnie i efektownie, a potem oddam resztki na złom.
Przy okazji to za niebywale kojący psychicznie należy uznać fakt, że w razie jakiejkolwiek
awarii (nawet błahej) możemy oddać auto na złom i dostaniemy za nie
większość kwoty jaką wyasygnowaliśmy na zakup.
W drodze
powrotnej przez chwilę rozkręciłem Tikaczu do zawrotnych 110 km/h, co w
normalnym samochodzie odpowiadałoby co najmniej 150-160km/h.
WIW: WNIOSKI I WYZYSK
Muszę przyznać, że auto jest zaskakująco dynamiczne jak na zaledwie 3 cylindry, pojemność 0,8 litra i moc w okolicach 41 KM, co pokazuje jak istotna jest niska masa samochodu, wynosząca w tym przypadku zaledwie 640 kg. Do tego Tico prowokowało. Naprawdę. Ta fura ma w sobie takie coś, że masz ochotę gnieść ją do odciny cały czas, zmieniać biegi jak debil i z każdych świateł startować z piskiem opon, co rzecz jasna praktykowałem. Tym bardziej im bliżej było do końca jego pracy na planie. Oj nie miało łatwego żywota pod moją nogą.
Ogólnie to chyba
moje najlepiej wydane 850 zeta. Oprócz całkiem przyjemnego zwrotu z inwestycji
taki gruz przynosi masę satysfakcji, bo w ogóle nie musimy się o niego martwić,
a przy tym można realizować masę głupich pomysłów, które nie przystoją w
naszym zadbanym daily. Wieczorny cruising po mieście, objazd Placu Solnego i
okolic Rynku, ściganie się z napotkanymi na światłach kierowcami, czy nocne
palenie kapora tuż pod oknami mojego najlepszego kumpla to fajne wspomnienia z
użytkowania tego słitaśnego gruzu.
Kolejna
śmieszna historia - któregoś dnia zostawiłem auto na planie (rzecz jasna
otwarte), poszliśmy z kumplem coś zjeść, wracamy po godzinie, a w Tico na
tylnej kanapie śpi sobie w najlepsze jakaś białogłowa :D No i ok, poszliśmy sobie
do innego samochodu dając jej spokojnie pospać. "Wyrwałem na Tico", i innym tym podobnym żartom nie było końca, wszyscy czymali się za brzuchy aż do wieczora.
Niemniej, co do zasady, widok Daewoo Tico wywołuje u płci przeciwnej głównie...
obrzydzenie. Patrzą na kierowcę jakby był urody co najmniej klingońskiej, jak
nie gorzej, zupełnie pomijając ewentualność, iż może on być bogatym szlachcicem
przemierzającym miasto w bolidzie-przykrywce, który nie zwraca uwagi wścibskich
paparazzich. Nie da się ukryć, że jest to auto o wręcz ujemnym wskaźniku
prestiżu, tak istotnym dla wielu ludzi. W Cieniasie lub Seju możesz być uważany
za dostawcę pizzy, a zatem osobę, która dysponuje małymi, bo małymi, ale jednak
jakimiś tam walorami finansowymi. Ale facet w Tico? To może być tylko
emeryt-działkowicz.
Przechodząc już do epizodu filmowego Tico to uznaję go za świetną przygodę. Spotkałem kilku dawno nie widzianych znajomych, no i miałem okazję zobaczyć z bliska jak wygląda realizacja tak gigantycznego wyzwania organizacyjnego jakim przecież jest każdy film, czy serial. OK - może z wyjątkiem Chłopaków z Baraków, bo tam chyba lecieli na żywca bez żadnego scenariusza, ani dalszych planów. Większość dni zdjęciowych była zupełnie stacjonarna, ale trafiły się również dwa podczas których prowadziłem Tikaczu. Bycie jakimś tam malutkim kawałeczkiem produkcji, dokumentującej tak ważny dla naszego miasta epizod z jego najnowszej historii to też jakiś dodatkowy powód do zadowolenia.
SPRZEDAŻ
Na podstawie doświadczeń ze sprzedażą muszę przyznać, że auto w takim wolumenie cenowym przyciąga, nazwijmy to ogólnie, dosyć specyficzną klientelę. W pierwszych dniach sprzedaży miałem istne zatrzęsienie mało konkretnych telefonów i wiadomości na olx-ie. Większość była pisana łamanym polskim, co nie budziło mojego zaufania. Ktoś tam chciał je wziąć na części, żeby zrobić z niego buggy, ktoś tam inny pytał o kata. Były też osoby zdecydowane na zakup, ale ja jednak wolałem je oddać w ręce kogoś kto ma meldunek w naszym kraju. Ostatecznie samochód sprzedałem osobom, które chyba będą z niego jeszcze korzystać, co jest naprawdę spoko, bo trochę żal było mi złomować tego Płaskodupca. Wszystko było przecież w nim sprawne, to niech służy komuś dalej. Nie da się ukryć, że trochę się z nim również... zżyłem. Niemniej koniec OC zbliżał się wielkimi krokami, nie było już mi za bardzo potrzebne, więc ostatecznie musiało zmienić właściciela.
hurr durrr - takie materialistyczne podejście do posiadania klasyka, fuj! takiego to trzeba pieścić, pucować, oszczędzać a na końcu wrzucić na GK ;)
OdpowiedzUsuńKtoś tu jeszcze wchodzi :) Miło mi.
UsuńMasz rację, pewnie za kilka lat będę tego żałować jak ich ceny skoczą o 100%. Czyli do 4000 zł ;)
Hurgot, i pod żadnym pozorem nie można takim jeździć!
UsuńA już zwłaszcza w taki sposób w jaki ja to robiłem :D
UsuńWchodzi wchodzi :)
OdpowiedzUsuńa wchodziłoby więcej, jakby na fejsiku jakiś materiał wrzucić od czasu do czasu
OdpowiedzUsuńNie mogę, bo te debile coś zjebały i nie mam dostępu od kilku miesięcy.
UsuńJa wchodzę, ale się nie udzielam. Nie poddawaj się, pisz. Teraz już prawie nikt nie pisze bo albo zrezygnował, albo robi z siebie gwiazdem jutjuba.
OdpowiedzUsuńAleż korci żeby kupić takie auto na dobicie, ten ujemny wskaźnik prestiżu mnie naprawdę zachęca!
Ja chyba też pójdę w YT, bo to po prostu daje więcej możliwości audio-wizualnych. Do tego trudno się dziwić, że ludzie chcą robić coś, co będzie miało sensowną liczbę odbiorców.
Usuń