Translate

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

ZAKUPIWSZY: Daewoo Tico 1997


Witam. Dawno już nie kupiłem żadnego grata, stąd też musiała nastąpić zmiana w tym temacie. Szanujący się graciarz powinien przecież kupić coś przynajmniej raz na rok. No i tak też się stało, gdyż wszedłem w posiadanie Daewoo Tico. Skąd taki wybór? Otóż we Wrocławiu w sierpniu realizowano zdjęcia do 6-odcinkowego serialu "Wielka Woda" dla Netflixa. Do ujęć na ulicach Wrocławia potrzebowano sporo samochodów, których rocznik produkcji nie przekraczał 1997 roku i stąd też decyzja o zakupie jakiegoś auta, które będzie można wynająć ekipie realizującej zdjęcia. Tikaczu (bo tak go nazywałem) wydawało się idealnym wyborem, bo są to wciąż bardzo tanie i raczej niezawodne auta, a przy tym znakomicie pasowało do realiów powodzi z 1997 roku. Pamiętam, że pod koniec lat 90. było ich naprawdę dużo na ulicach i nic w tym dziwnego skoro od - zdaje się - 1996 roku montowano je na Żeraniu.


ZAKUP

We Wrocławiu nie było łatwo trafić na coś sensownego, więc po ten egzemplarz udałem się do Jawora, miasta odległego od Wrocławia o jakieś 60 km. Tikaczu był wystawiony za 9 stów do negocjacji i wydawał się całkiem niezły. Ze słów sprzedających wynikało, że przyjechałem go oglądać jako pierwszy, choć jak wiem ze swojej późniejszej historii sprzedaży tego auta, to raczej byłem pierwszym sensownym kupującym, a nie pierwszym w ogóle, ale o tym później. Tico było zgodne z opisem, rdzy nie było za dużo, przebieg 84.000 km wydawał się autentyczny, zresztą kto by kręcił takie auta. Przednie opony były dwuletnie, akumulator roczny, olej i filtr świeżo po wymianie, a do tego jeszcze samochód pochodził z praktycznie pierwszych rąk (rodzina pierwszego właściciela). Do tego kolor auta był neutralny, co jest bardzo istotne przy produkcjach, które mają potem trafić na ekrany. Stargowałem całe 5 dych i zanabyłem tego małego i przebiegłego zawodnika. Z połową baku. Wstępny plan zakładał, że jak wpadnie mi dużo dni zdjęciowych to zakończę jego żywot godnie i efektownie, a potem oddam resztki na złom. Przy okazji to za niebywale kojący psychicznie należy uznać fakt, że w razie jakiejkolwiek awarii (nawet błahej) możemy oddać auto na złom i dostaniemy za nie większość kwoty jaką wyasygnowaliśmy na zakup. 

W drodze powrotnej przez chwilę rozkręciłem Tikaczu do zawrotnych 110 km/h, co w normalnym samochodzie odpowiadałoby co najmniej 150-160km/h.


WIW: WNIOSKI I WYZYSK

Muszę przyznać, że auto jest zaskakująco dynamiczne jak na zaledwie 3 cylindry, pojemność 0,8 litra i moc w okolicach 41 KM, co pokazuje jak istotna jest niska masa samochodu, wynosząca w tym przypadku zaledwie 640 kg. Do tego Tico prowokowało. Naprawdę. Ta fura ma w sobie takie coś, że masz ochotę gnieść ją do odciny cały czas, zmieniać biegi jak debil i z każdych świateł startować z piskiem opon, co rzecz jasna praktykowałem. Tym bardziej im bliżej było do końca jego pracy na planie. Oj nie miało łatwego żywota pod moją nogą. 

Ogólnie to chyba moje najlepiej wydane 850 zeta. Oprócz całkiem przyjemnego zwrotu z inwestycji taki gruz przynosi masę satysfakcji, bo w ogóle nie musimy się o niego martwić, a przy tym można realizować masę głupich pomysłów, które nie przystoją w naszym zadbanym daily. Wieczorny cruising po mieście, objazd Placu Solnego i okolic Rynku, ściganie się z napotkanymi na światłach kierowcami, czy nocne palenie kapora tuż pod oknami mojego najlepszego kumpla to fajne wspomnienia z użytkowania tego słitaśnego gruzu.







Kolejna śmieszna historia - któregoś dnia zostawiłem auto na planie (rzecz jasna otwarte), poszliśmy z kumplem coś zjeść, wracamy po godzinie, a w Tico na tylnej kanapie śpi sobie w najlepsze jakaś białogłowa :D No i ok, poszliśmy sobie do innego samochodu dając jej spokojnie pospać. "Wyrwałem na Tico", i innym tym podobnym żartom nie było końca, wszyscy czymali się za brzuchy aż do wieczora. Niemniej, co do zasady, widok Daewoo Tico wywołuje u płci przeciwnej głównie... obrzydzenie. Patrzą na kierowcę jakby był urody co najmniej klingońskiej, jak nie gorzej, zupełnie pomijając ewentualność, iż może on być bogatym szlachcicem przemierzającym miasto w bolidzie-przykrywce, który nie zwraca uwagi wścibskich paparazzich. Nie da się ukryć, że jest to auto o wręcz ujemnym wskaźniku prestiżu, tak istotnym dla wielu ludzi. W Cieniasie lub Seju możesz być uważany za dostawcę pizzy, a zatem osobę, która dysponuje małymi, bo małymi, ale jednak jakimiś tam walorami finansowymi. Ale facet w Tico? To może być tylko emeryt-działkowicz.

Przechodząc już do epizodu filmowego Tico to uznaję go za świetną przygodę. Spotkałem kilku dawno nie widzianych znajomych, no i miałem okazję zobaczyć z bliska jak wygląda realizacja tak gigantycznego wyzwania organizacyjnego jakim przecież jest każdy film, czy serial. OK - może z wyjątkiem Chłopaków z Baraków, bo tam chyba lecieli na żywca bez żadnego scenariusza, ani dalszych planów. Większość dni zdjęciowych była zupełnie stacjonarna, ale trafiły się również dwa podczas których prowadziłem Tikaczu. Bycie jakimś tam malutkim kawałeczkiem produkcji, dokumentującej tak ważny dla naszego miasta epizod z jego najnowszej historii to też jakiś dodatkowy powód do zadowolenia.

SPRZEDAŻ

Na podstawie doświadczeń ze sprzedażą muszę przyznać, że auto w takim wolumenie cenowym przyciąga, nazwijmy to ogólnie, dosyć specyficzną klientelę. W pierwszych dniach sprzedaży miałem istne zatrzęsienie mało konkretnych telefonów i wiadomości na olx-ie. Większość była pisana łamanym polskim, co nie budziło mojego zaufania. Ktoś tam chciał je wziąć na części, żeby zrobić z niego buggy, ktoś tam inny pytał o kata. Były też osoby zdecydowane na zakup, ale ja jednak wolałem je oddać w ręce kogoś kto ma meldunek w naszym kraju. Ostatecznie samochód sprzedałem osobom, które chyba będą z niego jeszcze korzystać, co jest naprawdę spoko, bo trochę żal było mi złomować tego Płaskodupca. Wszystko było przecież w nim sprawne, to niech służy komuś dalej. Nie da się ukryć, że trochę się z nim również... zżyłem. Niemniej koniec OC zbliżał się wielkimi krokami, nie było już mi za bardzo potrzebne, więc ostatecznie musiało zmienić właściciela.




9 komentarzy:

  1. hurr durrr - takie materialistyczne podejście do posiadania klasyka, fuj! takiego to trzeba pieścić, pucować, oszczędzać a na końcu wrzucić na GK ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś tu jeszcze wchodzi :) Miło mi.
      Masz rację, pewnie za kilka lat będę tego żałować jak ich ceny skoczą o 100%. Czyli do 4000 zł ;)

      Usuń
    2. Hurgot, i pod żadnym pozorem nie można takim jeździć!

      Usuń
    3. A już zwłaszcza w taki sposób w jaki ja to robiłem :D

      Usuń
  2. a wchodziłoby więcej, jakby na fejsiku jakiś materiał wrzucić od czasu do czasu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę, bo te debile coś zjebały i nie mam dostępu od kilku miesięcy.

      Usuń
  3. Ja wchodzę, ale się nie udzielam. Nie poddawaj się, pisz. Teraz już prawie nikt nie pisze bo albo zrezygnował, albo robi z siebie gwiazdem jutjuba.
    Ależ korci żeby kupić takie auto na dobicie, ten ujemny wskaźnik prestiżu mnie naprawdę zachęca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba też pójdę w YT, bo to po prostu daje więcej możliwości audio-wizualnych. Do tego trudno się dziwić, że ludzie chcą robić coś, co będzie miało sensowną liczbę odbiorców.

      Usuń